Nadajniczek niniejszy wykorzystuje zasadniczo/teoretycznie legalne i bezpozwoleniowe pasmo ISM (doczytaj sobie np. na Wikipedii, co to takiego), może być także łatwo przerobiony na radiobojkę do np. łowów na lisa w stuprocentowo legalnym licencyjnym krótkofalarskim paśmie 10 metrów (28 MHz). W gęstej zabudowie miejskiej zasięg urządzenia wynosi od przynajmniej kilkudziesięciu do dość typowych skutecznych stu kilkudziesięciu metrów lub nawet znaaaacznie dalej (zależy to od napięcia i odporności/wytrwałości drenażowej źródła zasilania, czułości odbiornika, rodzaju i charakterystyki promieniowania anteny, jej polaryzacji, dopasowania impedancyjnego oraz przeciwwagowania, wysokości jej zawieszenia, warunków propagacyjnych, ukształtowania terenu, gęstości zabudowy, konduktywności gruntu, intensywności tła wszechobecnego odcywilizacyjnego smogu , czyli „syfu elektromagnetycznego” itd. itp.). Dodatkowy „kolateralny” zasięg na UKF (z wyższej harmonicznej) to kilkadziesiąt metrów. Moc szczytowa doprowadzona (PEP) w chwilowym (około półsekundowym) górnokrańcowym wycinku piku może wahać się od kilkuset miliwatów do nawet niemalże jednego wata i jest również zależna od kondycji źródła zasilania oraz dobroci/jakości/wysycalności rdzenia dławika wymuszającego start wbudowanego „migacza”, zbierającego także przy okazji energię w celu wygenerowania dodatkowego zmodulowanego amplitudowo (i także równocześnie trochę częstotliwościowo) wyraźnego akustycznego „plumknięcia” nałożonego na falę nośną. Drugim ważnym warunkiem maksymalizacji mocy szczytowej jest oczywiście możliwie dokładne dopasowanie impedancyjne samej anteny. Pik nadawczy trwa krótko (w całej swej pełnej długości do około jednej sekundy) i następuje po nim czterosekundowa przerwa/cisza, kiedy układ nie pobiera jakiejkolwiek energii (no dobra, jest dodatkowa nieobowiązkowa diodka LED, czerwona, superjasna, z oporniczkiem ograniczającym 6k8, więc te 2 mA lekko ze źródła zasilania sobie „podpija”), a potem znów pik nadawczy i znowu przerwa ... i tak w kółko – aż do automatycznego samowyłączenia się radiobojki. Układzik zaopatrzyłem w jednomosfetowy układ AUTO OFF – po 3 minutach i 40 sekundach sam się wyłączy, zgaśnie również dioda LED (dołączona wraz ze wspomnianym już wcześniej oporniczkiem ograniczającym 6k8 między plusem zasilania oraz drenem mosfeta) i od tego momentu nie pobiera już żadnej energii poza pojedynczymi nanoamperami, które i tak się nie liczą, bo to przecież kilkaset razy mniej od naturalnego poziomu samoistnego samorozładowania się baterii/akumulatora). Czas, po którym następuje samowyłączenie, można zmieniać indywidualnie (krótszy będzie nawet lepszy, bo bardziej energooszczędny, czyli mniej/krócej drenujący źródło zasilania; w celu skrócenia trwania fazy aktywnej należy zmniejszyć wartość kondensatora „przymosfetowego” z 33 nF do na przykład 10 nF, aby uzyskać samowyłączenie po około minucie z niewielkim okładem). Posłużenie się mosfetem ma jeszcze jedną cenną zaletę – zabezpiecza układ na wypadek pokićkania biegunów zasilania, co oznacza, że radiopowiadamiacz nie ulegnie uszkodzeniu, jeśli pomylimy plus z minusem.
Nadajniczek tenże jest moim własnym, bardzo sprytnie „obkumanym” niskobudżetowym i dość wysokowydajnym energetycznie, konceptem konstrukcyjnym, składającym się z klasycznego „migacza/przerywacza typu żarówkowego” na tranzystorach komplementarnych średniej mocy (= jednoamperowych, 1 x NPN oraz 1 x PNP), obciążonego „kwarcowanym” nadajnikiem 27.145 (lub 27.000 MHz) oraz dodatkowo równolegle oporowo-indukcyjnie małym trafkiem/dławikiem, pozyskanym z bardzo starej (= lata dziewięćdziesiąte ubiegłego stulecia) kompaktowej świetlówki „oszczędnościowej” firmy Osram lub Philips (nie pamiętam już dokładnie, z której to wydłubałem) – takiej, co to udaje żarówkę „setkę” lub 120 wat (jest to indukcyjność bardzo wysokodobrociowa, o zmierzonej, moją własnymi rękoma wystruganą przystawką do multimetru, wartości wynoszącej 2.3 milihenra (mH), czyli 2300 mikrohenrów (µH), nawijana fabrycznie grubszym drutem na porządnym rdzeniu ferromagnetycznym, zdolnym do chwilowego/krótkoimpulsowego magazynowania/kumulowania oraz rozprężania/oddawania energii i wytrzymywania nieco większych obciążeń prądowych – potencjalnie tak na oko do 2 amperów nawet chyba). Zamiast dławika można wprawdzie wpierdzielić żarówkę 12V 4W (= z apetytem na poziomie około jednej trzeciej ampera), fabryczny drutowy opornik kilkuwatowy o rezystancji rzędu kilku setek miliomów (mΩ), np. 0.22 Ω lub 0.33 Ω) lub nawet „chamską” zworę z drutu, ale będzie to mniej lub bardziej drastycznie zwiększało zużycie energii, zmieni/przyspieszy tempo taktowania (zwłaszcza w przypadku zwory z drutu), pozbawi układ dodatkowego akustycznego „plumknięcia”, zda nas raczej tylko na tryb pracy z zasilacza lub akumulatora samochodowego/żelowego oraz (zwłaszcza w przypadku opornika lub zwory) znacznie i baaardzo niekorzystnie zmniejszy zasięg RF (= radiowy).
Sygnał z radiopowiadamiacza można odbierać dowolnym fabrycznym (przeznaczonym na polski rynek) lub samorobnym odbiornikiem/radiotelefonem CB, tzn. np. na kanale czwartym (o ile zamiast kwarcu 27.145 MHz wstawimy kwarc 27.000 MHz; bo w Polsce na „cymbałkach” pracujemy przecież „w zerach”), a także dodatkowo (w promieniu do kilkudziesięciu metrów) zwykłym odbiornikiem radiowym UKF (z pasmem CCIR), nastrojonym na górny koniec/kraniec skali, tzn. na 108 MHz (dotyczy również TYLKO użycia kwarcu 27.000 MHz). Osobiście nie mam fabrycznego odbiornika CB, a jedynie ultraprostego samorobnego trójtranzystorowego superrekcyjniaka, reagującego akustycznie buzerkiem na nośną 27.145 MHz. Nadajnik napędzałem w czasie pierwszych testów z wysokostabilizowanego i znakomicie ofiltrowanego zasilacza radiokomunikacyjnego 12 V 500 mA (również własnej konstrukcji), jako antenki użyłem 50 cm kabla miedzianego (plecionkowego), rzuconego „byle jak” poziomo i w lekkim półokręgu na środkowogierkowską kanapę (ze sprężynami stalowymi wewnątrz) na pierwszym piętrze hitlerowskiego domku ceglanego z prawdziwymi adolfowymi oknami/szybami (które nie tłumią nadmiernie fal radiowych), a do łapy wziąłem mój odbiornik trójtranzystorowy z pionową (i gorszą) antenką, tzw. „domową” 35 cm, i trzymając go w charakterystyczny sposób powiększający czułość dzięki wykorzystaniu wpływu pojemności mojej przednio-górnej racicy chwytnej ruszyłem kapciorami spod chaty w drogę i uszedłem (w gęstej zabudowie miejskiej) 120 metrów aż do momentu, kiedy buzzerek przestał wyraźnie soczyście postękiwać (mierzyłem krokami oraz później także i googlomapą – wyszło dokładnie tyle samo). Można więc założyć, że maksymalny zasięg tego nadajnika, zwłaszcza w otwartym terenie i poza gęstą zabudową miejską, może dochodzić do (nawet bardzo) wielu setek metrów, o ile do odbioru użyjemy fabrycznego (np. samochodowego) radiotelefonu CB ze standardowym i poprawiającym komfort użytkowania squelchem (= nastawną progową blokadą szumów) oraz z porządną dedykowaną anteną (w odbiorniku powinniśmy usłyszeć zarówno „startującą” nośną, jak i charakterystyczne akustyczne „plumknięcia” pochodzące z rozprężania się energii w dławiku 2.3 mH). „Plumkań” nadajnika mogę również słuchać na samorobnym odbiorniku UKF „Belcanto”, którego skala sięga do 109 MHz (bo tak go celowo wykonałem/nastroiłem) oraz jeszcze jednym fabrycznym „nabiurkowym” odbiorniku UKF/AM w stylu „niby retro”, należącym do mojej siory i mającym minimalny „zapas na skali”, sięgający właśnie akurat do mniej więcej 108.8 MHz (Chińczycy całkiem świadomie właśnie tak go zaprojektowali i wykonali, bo nawet nadruk na tarczy skali ma trochę intencjonalnego zapasu na samej podziałce).
Wszystko zmontowałem na plastikowej kauflandowej karcie „Payback”, w której szydłem „wyprałem” wszystkie potrzebne otwory służące do przetknięcia elementów. Typ użytych tranzystorów nie jest krytyczny, choć uważny obserwator zauważy, że zastosowałem modele pochodzące z wylutu, wydłubane z elektronicznego złomu i swoiście „pancerene” zarazem, czyli mocno przewymiarowane (= z dużym zapasem amperażowym), aby ciężej je było w czasie licznych eksperymentów radiowariackich uszkodzić. Można więc tu również wstawić całą gamę tranzystorów bipolarnych tzw. średniej mocy, czyli. np. BC211, BC211-16, BD135, BD135-16, BD137, BD137-16, BD139 czy BD139-16 dla dla polaryzacji NPN (oraz jako nadawczego) oraz BC313, BC313-16, BD136, BD136-16, BD138, BD138-16, BD140 czy BD140-16 dla dla polaryzacji PNP. Mosfet może być natomiast dowolny kilkuamperowy z kanałem N, np. coś z serii IRF8XX czy IRF5XX.
Od wielu dziesięcioleci nie produkuje już się prawie kwarców na pasmo 27 MHz, działających na zasadzie podstawowej/fundamentalnej (tzw. zazwyczaj z cięciem kryształu np. w osi AT), a jedynie łatwe w procesie masowego wytwarzania przemysłowego kwarce overtonowe, tzn. takie, które działają na niższej częstotliwości podstawowej oraz jednej (lub kilku) z kolejnych docelowych/znamionowych wyższych harmonicznych. Współczesne tanie kwarce 27 MHz są więc w zasadzie rezonatorami 9 MHz (bo 9 x 3 = 27), więc aby zmusić je do poprawnej pracy na wyższej harmonicznej, musimy podłączyć je do obwodu rezonansowego (LC) nastrojonego właśnie na 27 MHz. Taki obwód LC to na przykład indukcyjność 1 µH wraz z równoległym kondensatorem rezonansowym 33 pF (lub, tak jak w moim układzie, indukcyjność 1.2 µH wraz z kondensatorem 27 pF). Jako indukcyjność można wprawdzie wykorzystać gotowy fabryczny „kupny” dławik osiowy (np. 1 µH), jednak jego tzw. dobroć będzie dość mierna (no chyba, że sięgniemy po słuszniejszy gabarytowo dławik większej mocy, np. półwatowy lub jednowatowy (wzgl. jeszcze bardziej mocarny), tzn. taki, który wykonano grubszym drutem, więc i dobroć powinna być ciut przyzwoitsza). Wziąłem więc pręcik ferrytowy – z typowego telewizyjnego dławika z czasów PRL, o średnicy 3.8 mm i długości około 2 cm, sprawdziłem przy pomocy miernika indukcyjności (mojej wspomnianej już przystawki do multimetru) jego współczynnik przenikalności magnetycznej (tzw. „mi”) i stwierdziłem, że ma ten współczynnik na poziomie około 10 (dokładnie 9.66), co oznacza, że jeśli nawinę cewkę np. 10 µH i wyjmę z jej wnętrza wspomniany rdzeń, to indukcyjność zmniejszy się około 10 razy, czyli do 1 µH. Uzbrojony w tę wiedzę mogłem już „zasymulować” sobie cewkę. Żeby nie męczyć się żmudnymi obliczeniami przy pomocy wzorów (które notabene zawsze i tak warto mieć zanotowane w jakimś prawdziwym papierowym zeszycie) sięgnąłem po gotowe kalkulatory komputerowe.
W podmodule „Cewki” darmowego programu „Asystent Elektronika” wyszło mi coś takiego:
Po włożeniu rdzenia będzie więc 10 razy więcej indukcyjności, czyli około 1.2 µH.
No to teraz policzmy rezonans:
I już wiemy, że będzie dobrze, bo dochodzą jeszcze pojemności międzyzwojowe samej cewki, pojemność złącza tranzystora nadawczego oraz pojemności montażowe układu. Dojdzie więc jeszcze (przynajmniej) około półtora pikofarada i będziemy mieli teoretyczny (i praktyczny) rezonans w pobliżu 27.12 MHz, co w zupełności wystarczy, aby „wrzucić” kwarc we właściwą/nominalną (tzn. tę napisaną na jego obudowie) harmoniczną oraz zapewni poprawne oscylacje generatora wielkiej częstotliwości na tranzystorze BSX59 (lub podobnym).
No i tak właśnie wykonałem cewkę nawijając 7 zwojów drutu nawojowego 0.35 mm w emalii, dokładnie i równiutko zwój przy zwoju, oczywiście na wspomnianym wcześniej walcokształtnym rdzeniu/pręciku ferrytowym o średnicy 3.8 mm i długości około 2 cm, oraz przenikalności magnetycznej około 10, tudzież z długością nawinięcia uzwojenia około 4 mm (7 x 0.35 mm to niecałe 3 mm, ale uzwojenie i tak się samoistnie nieznacznie rozpręży właśnie do okolic wspomnianych 4 lub 4.5 milimetra). Całość usztywniłem neutralnym indukcyjnie „skośnookim” przezroczystym klejem dwuskładnkowym „Epoxy” (a w miejscu przejścia wyprowadzeń przez kartę „Payback” trochę już zleżałym dwudziestoletnim szarym „Poxipolem” do tzw. „połączeń mocnych”). Należy również zaznaczyć, że cewkę taką można (w pewnym zakresie) dostrajać poprzez zmianę odległości pomiędzy jej krótkimi, maksymalnie jednocentymetrowymi, wyprowadzeniami – czyli np. poprzez „wklęsłowanie” do środka (wyprowadzenia upodobnią się nieco do litery „X”), co delikatnie zwiększa indukcyjność lub „rozbeczułkowywanie” na zewnątrz (wyprowadzenia upodabniają się trochę do litery „O”), aby delikatnie zmniejszyć indukcyjność. Może to być pomocne w sytuacji, w której generator wielkiej częstotliwości nie będzie chciał zainicjować swoich oscylacji na 27 MHz (lub w ich pobliżu). W moim przypadku prawidłowa indukcyjność występowała przy dokładnie prostym, naturalnym, normalnym i niezmienianym położeniu/odstępie wyprowadzeń, co świadczy o tym, że cewka (L1) ma (raczej) optymalne parametry zwojowe/wymiarowe. O tym, że cewka jest już naprawdę blisko rezonansu można się również przekonać przykładając palec lub kawałek metalu (np. suwmiarkę) do samego uzwojenia, bo powinno to uruchomić oscylacje. Kto nie chce się aż tak katować, zawsze może w miejsce kondensatora rezonansowego 27 pF wstawić trymer np. 40 pF (lub dowolny podobny, np. 30 pF) i ustawić sobie właściwą częstotliwość ręcznie (powinniśmy jednak najlepiej używać śrubokręcika ceramicznego lub plastikowego, bo metalowy trochę utrudnia tenże zabieg).
Przy napięciu zasilającym wynoszącym 12 V układ przez bardzo krótki moment (= dosłownie przez ułamek sekundy) pobiera około ćwierć ampera, a przy napięciu nieco podwyższonym (np. do 13 ... 14 woltów) nawet do jednej trzeciej ampera lub nieznacznie powyżej. Układ pracuje impulsowo na zasadzie sekunda pracy, cztery sekundy przerwy, znów sekunda pracy, cztery sekundy przerwy i tak dalej, co oznacza, że rzeczywisty pobór energii następuje jedynie przez 12 sekund w ciągu minuty, czyli bilansowo spada do np. 20 ... 30 mA. Umożliwia to osiągnięcie bardzo długiego czasu pracy z akumulatora czy baterii, o ile jest to chemiczne źródło zasilania o dużej odporności na tzw. chwilowe drenowanie. Osiem tzw. „małych paluszków” AAA (w moim przypadku tanich, ale bardzo dobrych alkalicznych z serii „Kodak Xtralife”, zakupionych w „Pepco”) nie będzie tu koniecznie najlepszym wyborem, o ile radiopowiadamiacz będzie używany kilkukrotnie w ciągu doby.
Na początku użyłem takich właśnie AAA i po prawie pięćdziesięciu niemalże czterominutowych automatycznych sesjach nadawania (z małym czasem odstępu, na skutek czego ogniwa nie mogły sobie przyzwoicie „odsapnąć”) ich napięcie spadło z początkowych/nowych 12.8 V do 11.6 V, co skróciło miejski zasięg maksymalny (z odbiornikiem zaopatrzonym w dość nędzną antenkę) ze 120 do około 80 metrów, a i diodka LED zaczęła lekko przygasać w takt nadawania impulsów. Sugeruję zatem sięgnąć przynajmniej po dobre markowe ogniwa alkaliczne AA (czyli normalne alkaliczne „duże paluszki” R6), które można znacznie bardziej drenować (= mają ponad dwukrotnie większą pojemność niż ogniwa AAA) lub nawet posłużyć się znacznie droższymi i wielokrotnie pojemniejszymi alkalicznymi bateriami R14 czy R20, które nawet przy intensywniejszej eksploatacji jako radioprzywoływacz, np. przy łóżku osoby obłożnie chorej itp., powinny wystarczyć na pół roku lub nawet gruuubo ponad rok użytkowania. Baterie alkaliczne można również regenerować/reaktywować elektrochemicznie (np. pakiet swoich osłabionych i spiętych szeregowo ośmiu kodakowskich AAA podłączyłem na godzinę pod, mój również samorobny, zasilacz stałoprądowy 18 V 50 mA, a po około 12 godzinach przerwy jeszcze raz na około 20 ... 30 minut do tego samego zasilacza stałoprądowego, aby uzyskać ponownie niemal pełną pojemność fabryczną; taką procedurę przywracania pojemności można z powodzeniem powtarzać od 3 do 5 razy – oczywiście zawsze z rozsądkiem i pełną kontrolą napięcia, natężenia, czasu „ładowania” i temperatury regenerowanych ogniw, czyli z zachowaniem podstawowych środków ostrożności, bo nieumiejętne „ładowanie” baterii alkalicznych w ekstremalnym przypadku może się zakończyć ich rozerwaniem/pęknięciem, rozlaniem się żrącej zasadowej zawartości czy nawet lokalnym mikrowybuchem o głośności niezłego kapiszona; proszę pamiętać, że lekko rozładowane baterie alkaliczne zawsze łatwiej zregenerować niż te głębiej wyczerpane). Najbardziej ekonomicznym sposobem zasilania będzie jednakże oczywiście użycie zasilacza sieciowego, akumulatorków niklowo-kadmowych (ze swej natury fizycznej realnie mrozoodpornych) lub (bardziej ciepłolubnych) niklowo-metalowo-wodorkowych, oznaczanych skrótowo jako NiCd wzgl. NiMH, klasycznego akumulatora samochodowego czy, do użytku w pomieszczeiach zamieszkałych przez ludzi, hermetycznego żelowego o pojemności nie mniejszej niż 7 Ah lub współcześniejszych nowoczesnych ogniw litowo-jonowych (Li-Ion), litowo-polimerowych (Li-Po) czy najbardziej zaawansowanych technologicznie i najbardziej wydajnych litowo-żelazowo-fosforanowych (Li-FePO4) z odpowiednimi układami ładowania/rozładowania balansowanego (= balanserami).
Układ wyposażono w podstawowy człon dopasowania impedancyjnego do anteny w postaci trymera 40 pF. Należy go ustawić w takiej pozycji, w której sygnał antenowy będzie najsilniejszy, co można sprawdzić prostą sondą wielkiej częstotliwości, miernikiem natężenia pola, zwykłą żaróweczką rowerową, a nawet metodą prób i błędów zmierzających do uzyskania jak najlepszego zasięgu. Kto nie posiada takiego trymerka, zawsze może zainstalować kondensator stały o pojemności około 33 pF, który powinien zapewnić niezłe dopasowanie dla anteny w postaci odcinka przewodu o długości 50 ... 110 cm (niniejszą długość również można dobrać doświadczalnie – najlepiej na zasadzie podwijania końcówki, aby nie trzeba było ciąć/masakrować tegoż kabelka). Osoby bardziej zaawansowane radiotechnicznie mogą spróbować włączyć przed gniazdem antenowym indukcyjność szeregową (najlepiej na pręciku ferrytowym) o wartości kilku mikrohenrów, np. 2.2 µH (należy dobrać tak, aby uzyskać jak najsilniejszy sygnał). Nadajniczek nie posiada typowego pełnego filtra wyjściowego (tzw. filtra „pi”) i osobiście nie zalecam sięgania po takie rozwiązanie z uwagi na fakt, że utracilibyśmy możliwość korzystania z wyższej harmonicznej w radiofonicznym paśmie UKF (CCIR). Krótkofalowcy, którzy zapragną przerobić niniejsze ustrojstwo na radiobojkę do łowów na lisa w paśmie 10 metrów, powinni zmienić kwarc, wstawiając np. rezonator 28 MHz i (w razie potrzeby) proporcjonalnie nieznacznie zmniejszając wartość kondensatora rezonansowego np. z 27 pF do około 26 pF (wartość dla indukcyjności 1.2 µH).
Uwagi końcowe:
1. Zadbaj o źródło zasilania. Wyższe napięcie (np. 13 lub 14, a nawet 15 woltów zamiast znamionowych 12 to zawsze wyraźnie większy zasięg). Na mosfecie będzie typowy „krzemowy” spadek napięcia dochodzący do 0.7 V (czyli do kolektora tranzystora nadawczego dociera np. 11.3 V zamiast znamionowych 12 V).
2. Trymerki zawsze zalecane (= ułatwiają życie, uruchomienie, przestrojenie, poprawienie). Szczególnie warto rozważyć dokooptowanie trymerka w miejsce kondensatora rezonansowego (tzn. tego, który równolegle łączy się z cewką L1). Nie muszą to być koniecznie trymerki takiego typu, jakiego ja użyłem („Philips” 4 ... 40 pF), bo zwykłe współczesne tanie (zazwyczaj azjatyckie) „miniaturowce” także będą wystarczająco dobre.
3. Tranzystory komplementarne, tworzące „migacz”, oznaczyłem sobie kolorami (użyłem babskiego lakieru do pazurów/szponów), aby przy montowaniu łatwiej odróżnić PNP od NPN.
4. Wyjście antenowe zrobiłem na jednozłotowym gnieździe telewizyjnym oraz dwuzłotowej wtyczce antenowej (również telewizyjnej). To niedrogie rozwiązanie, ale jeśli będzie bardzo często rozłączane i ponownie podłączane, to będzie trzeba okresowo sprawdzać stan przylegania na styku metal-metal i w razie potrzeby doginać powierzchnie kontaktowe np. niewielkimi szczypczykami.
5. Całość umieściłem w metalowej puszeczce. Masę (generalną, czyli tę równoznaczną z ujemnym biegunem zasilania) podłączyłem do tejże obudowy (i tym samym także do zacisku masowego/ekranowego/oplotowego telewizyjnego gniazda antenowego). Taka puszeczka to dobre ekranowanie układu, zawsze korzystne w przypadku górnego krańca fal krótkich, a także nie najgorsze zabezpieczenie przed ... poważniejszym pożarem (czyli w przypadku jakiegoś zwarcia). Jeżeli zastosujesz obudowę z drewna czy tworzywa sztucznego (wzgl. nie zastosujesz żadnej obudowy), to pamiętaj o dodaniu nieco ponad półamperowego (wzgl. amperowego) bezpiecznika topikowego.
6. Dostrojenie cewki L1 jest także możliwe na zasadzie przesuwania pręcika ferrytowego lub lekkiego rozciągania lub ścieśniania zwojów. Należy więc rozważyć, czy na pewno chcemy od razu zalewać uzwojenie żywicą czy może warto jeszcze trochę poczekać, wzgl. zastosować odpowiedni łatwo przesuwalny karkas (np. papierowy).
7. Osoby, które będą miały problem ze zdobyciem pręcika ferrytowego, mogą także spróbować go pozyskać z okolic magnetronu typowej (starej) kuchenki mikrofalowej (są tam dwa takie o współczynniku przenikalności magnetycznej „mi” np. w okolicach 13, co będzie się wiązało z ponownym przeliczeniem wymaganej ilości zwojów, ale metalową puszeczkę magnetronu sugeruję rozmontowywać w dobrych rękawicach, żeby się sakrucko blachą nie pochlastać), sięgnąć po dość łatwo dostępne rdzenie pierścieniowe/toroidalne firmy „Amidon” (np. popularny tani i względnie łatwo dostępny czerwony T37-2 o liczbie AL równej 4, na którym należy nawinąć 16 zwojów, aby uzyskać indukcyjność jednego mikrohenra lub 17 zwojów dla wartości 1.2 µH). Można także, tak jak nasi ojcowie czy (pra)dziadkowie, nawinąć zwykłą cewkę powietrzną (grubszym drutem, na większej średnicy i z dobrą stabilnością mechaniczną, czyli np. na plastikowej rureczce w roli karkasu) czy sięgnąć po znacznie lepsze do tych zastosowań dawne dostrajane „rdzeniuszkiem-pokręcuszkiem” PRL-owskie (czy kompatybilne zagraniczne) cewki serii 7x7, np. specjalnie dedykowane dla górnego wycinka fal krótkich modele 510, 516 czy 517, ale także i te „zwyklejsze”, czyli 204, 217, 220, 232, 233, 427 itp. lub też jeszcze znakomitsze (bo jeszcze bardziej wysokodobrociowe) cewki polferowskie serii 12x12 czy 12x28 (oczywiście odpowiednio wybrane/dobrane/przezwojone) względnie te ultymatywnie niedoścignione dobrociowo korpusy z zabytkowych odbiorników telewizji czarno-białej „Libra” (czy diorowskich odbiorników z końca ery lampowej, np. z „Kankana” czy ówczesnej ultraluksusowej radioli „Concertino”). Osoby zdecydowanie nienawidzące nawijania indukcyjności zawsze mogą spróbować sięgnąć po gotowy fabryczny kupny dławik osiowy o wartości 1 µH, oznaczony np. paskowym kodem barwnym w układzie brązowy – czarny – złoty – plus ewentualnie jeszcze jeden pasek oznaczający tolerancję, wraz z kondensatorem rezonansowym 33 pF, wzgl. 30 pF, ale należy przy tym zwrócić uwagę, by był to dławik przynajmniej półwatowy (lub jeszcze mocniejszy watowo), bo tylko taki solidniejszy ma szanse mieć wystarczająco wysoką dobroć, która umożliwi poprawną stabilną/przewidywalną pracę oscylatora wielkiej częstotliwości (27 MHz).
8. Kondensator 10 nF dajemy bliżej cewki (lub kondensatora rezonansowego), a kondensator 100 nF bliżej zacisku zasilania (plusowego). Powinny to być najlepiej kondensatory z dielektrykami „plastikowymi” (np. MKSE, MKP itp.) na napięcie przynajmmiej 50 V (czyli mówiąc inaczej nie ceramiczne).
9. Osobom początkującym (i nie tylko im) sugeruję sięgnięcie po kwarc 27 MHz (zamiast 27.145 MHz), bo będzie można testować/wykorzystywać układ zarówno na odbiorniku/radiotelefonie CB (= kanał 4), jak i dowolnym współczesnym radioodbiorniku UKF z zakresem CCIR (odbiór nośnej/plumkań także na częstotliwości 108 MHz). Dla kwarcu 27 MHz powinniśmy zastosować indukcyjność 1 µH wraz z kondensatorem rezonansowym 33 pF.
10. Odsyłam do paczuszki z materiałami dodatkowymi puszkowiec-paka-Tsl.rar (hasło do wypaku to słowo Tesla), w której znajdziesz noty aplikacyjne, darmowe programy kalkulacyjne, katalogi cewek, poradniki, wzory, publikacje powiązane tematycznie itd. itp. Polecam szczególnie opracowania Colina Mitchella (z Australii) czy Pana Zdzisława Gałązki – chyba taty?/dziadka? Ani Gałązki, kumpeli Kasi Kaszty zresztą (Jej tato to Zdzisław Kaszta, znany radiokonstruktor-krotkofalowiec SP6HUK), które chodziły ze mną do tego samego liceum w Dzierżoniowie; słynnego „gałązkowego Zaporożca” z anteną „przytylnoszybową” od znakomitego i przedstawionego w „Młodym Techniku” stabilnego bezkwarcowego radioalarmu na 27.12 MHz widziałem niegdyś na własne oczy zaparkowanego pod ówczesnym ZDZ-tem, czyli obecnym „Centrum Seniora”).
Niniejszy radiopowiadamiacz jest bardzo wdzięcznym i szeroko skalowalnym obiektem radości, a nawet pożyteczności, bo można wykorzystywać go jako przywoływacz, radioalarm/autoalarm/system ochrony obiektu, generator sygnałowy/marker dla pasma CB (oraz UKF CCIR) lub po prostu najzwyklejszą zabawkę. Stanowi on wspaniałe połączenie teorii z praktyką, a wszystko to w oparciu o proste i łatwo dostępne elementy i podstawowe prawidła radiotechniki, elektroniki, fizyki, materiałoznawstwa itd. itp.
Życzę udanych eksperymentów, dalekich zasięgów, dobrej zabawy i pożytecznego użytkowania.
Marcin Perliński (SP6MAJ), Dzierżoniów 2020
Niniejszy artykuł jako plik PDF: https://yadi.sk/i/3QG8obcYwaAv2w
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz