poniedziałek, 3 lipca 2023

Poziomy napięciowe dla akumulator(k)ów Ni-Cd/Ni-MH oraz Li-Ion — progi oznaczające poziom naładowania czy rozładowania

Dla "akusów" 1.2 V sprawa jest naprawdę nienaukowa i niepewna, bo to moja ekstrapolacja, bardzo amatorska, choć autentycznie przetestowana i od lat praktykowana organoleptycznie. Z Ni-Cd czy Ni-MH kłopot jest taki, że w przedziale naładowania 10 ... 60% mamy zazwyczaj niezmienny poziom napięcia w okolicach 1.2 V, czyli np. wskazówkowy zegar ścienny może działać z czegoś takiego ponad rok lub ... jeden miesiąc. Współczesne akumulatorki odpowiadające rozmiarami "paluszkom AA" mogą pochwalić się pojemnościami rzędu nawet 2400 mAh, przy czym większość z nich "choruje" na mniejszą czy znaczniejszą upływowość, czyli samorozładowanie, a nieliczne z nich (np. "Panasonic Eneloope") mogą mieć jeszcze ponad 50 procent energii ... nawet i po 3 latach od momentu naładowania i odłożenia ich "do szafy" czy "na półkę". Przypominam, że akumulatorki 1.2 V ładujemy na zasadzie "do pełna plus jeszcze 40% na dokładkę". Osoby korzystające z automatycznych ładowarek, np. zaawansowanych mikroprocesorowych czy automatycznych analogowych kończących ładowanie w momencie, kiedy ogniwo dojdzie do górnego krańca, czyli 1.45 V, nie muszą się oczywiście przejmować tą całą matematyką, bo wszystko "samo się naładuje". Przypominam również o starej zapomnianej genialnej "siermiężnej" radzieckiej metodzie ładowania Ni-Cd oraz Ni-MH  —> do każdego "akusa" dwie diody prostownicze w szeregu, podłączenie zgodne z polaryzacją, anoda tandemu dwudiodowego do plusa, katoda tandemu dwudiodowego do minusa, do obu wspomnianych krańców tandemu/akumulatorka przykładamy napięcie ładujące i już możemy zapomnieć o wszelkich problemach, bo diody podadzą każdemu akumulatorkowi nie więcej niż 1.3 ... 1.4 V, a nadmiar energii zamienią na jakąś tam ilość ciepła, czyli nie musimy się przejmować, że toto się kiedykolwiek przeładuje (w rzeczywistości akumulatorek będzie nawet minimalnie niedoładowany, co przedłuży jego żywotność do przynajmniej kilkunastu lat). Musimy jedynie pamiętać, że w przypadku zaniku napięcia zasilania (np. awarii w elektrowni) diody zaczną "podpijać" energię z akumulatorka, więc ideałem byłby np. jakiś zwykły przekaźnik elektromagnetyczny, który w momencie zaniku zasilania sieciowego odcinałby akumulatorek od "wiszącego na nim" tandemu dwudiodowego. Polscy elektronicy żartowali sobie, że niniejszy "patent" opracował radziecki uczony, niejaki akademik Kadmow (żart od określenia "kadmowo-niklowy"). Akumulatorki można łączyć także w dłuższe szeregi — ważne jedynie, aby na każdym z nich były wspomniane tandemy diodowe. Technologia jest tak prosta i fenomenalna, że normalnie wbija w glebę chinopierdółkarzy-mikrokontrolarzy. Przy bardzo dużych natężeniach płynących do ogniw należy zadbać o odpowiedni dobór diod oraz odprowadzenie ciepła. Osobiście zasilałbym to z jakiegoś źródła prądowego podającego 10% "amperażu" z pojemności C (bardziej niecierpliwi mogą przyłożyć do 20% z C, czyli dla ogniwa 2450 mAh będzie maksymalnie 490 mA prądu ładującego).

Dla ogniw Li-Ion (nominał 3.7 V) moja ściągawka jest już w pełni przewidywalna i godna polecenia. Przypominam, że ładowanie można uznać za zakończone, kiedy napięcie osiągnie poziom 4 ... 4.19 V (i taką wartość powinna również mieć na zaciskach wyjściowych ładowarka), a "tankowany" Li-Ion gwałtownie samoistnie zmniejszy swoje "naturalne pragnienie na prąd" wyraźnie do poziomu grubo poniżej 50 mA. Warto także pamiętać, że ładowanie ogniw Li-Ion "pod korek", czyli do pełna, czyli do podręcznikowych 4.2 V radykalnie zmniejsza ich trwałość, dlatego przykładowo akumulatory w ramach współczesnej technologii orbitalnej/kosmicznej napełnia się do poziomu 70 ... 80 procent, dzięki czemu ich wysoka sprawność może być zapewniona nawet po kilkunastu latach nieprzerwanego działania.

Oto notatka, którą zawsze mam pod ręką:


Korzystam z tegoż czegoś non-stop, więc nam nadzieję, że przyda się niejednej osobie.

...  a tutu analogiczne progi dla akumulatorów ołowiowych 

doczytaj koniecznie 


(Marcin Perliński)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz