Jedna zarzutka na drzewo lub wysoki krzew, stodołę czy skałę to zdecydowanie mniej roboty od wieszania klasycznego dipola (no i bez typowego współczesnego fidera w postaci "koncentryka" można się obejść). W czasach minionych, tzn. gdzieś tak do końca lat siedemdziesiątych ubiegłego stulecia, było to modne, dobre, proste i powszechne ze względu na dość silne skoszarowanie społeczeństwa, czyli obowiązkowe "wojo", popularne harcerstwo, mocno rozwijającą się społeczność krótkofalowców w klubach lokalnych, stowarzyszeniach itd. itp.
tak toto wygląda:
Antenę powyższą dokładniej opisał mgr inż. Witold Kozak w cyklu "Jak zostać krótkofalowcem", publikowanym na łamach "Młodego Technika" w latach 1974-1975.
a tutu akapit jej dotyczący:
Osobiście na drzewie dałbym ruchomy bloczek z ciężarkiem, aby antena w czasie wichury się nie rwała i nie "ciągała nam" radiostacji po polu, ale dla anten terenowych (instalowanych tylko na chwilę) oczywiście nie jest to chyba bezwzględnie konieczne.
W ramach wieszania tego wynalazku wielu radiomaniaków stosowało procę, a słyszałem także i o jednym Niemcu, który posiłkował się łukiem sportowym (że aż się ichniejsze "gestapo" tym zainteresowało).
Moim skromnym zdaniem "za Gierka" świat osiągnął maksimum swojego rozwoju intelektualnego i cywilizacyjnego, więc i antenkę "pochyłopromieniową" z czystym sumieniem polecam, bo przetestowałem własnoręcznie i organoleptycznie.
(Marcin Perliński)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz