poniedziałek, 30 stycznia 2023

Migacz na jednym (nawet niepełnym) tranzystorze NPN

Około roku 2012 zmontowałem to "na pająka" i potwierdzam, że działa. Miga dość szybko, więc można nawet rozważyć próbę wpierdzielenia kondensatora elektrolitycznego o pojemności nieco większej niż podano na schemacie. Dla osób, które nie mają na podorędziu gotowej fabrycznej diody migającej, a zależy im na czasie i minimalnej ilości potrzebnych elementów, wydaje się toto być propozycją wartą rozważenia. Ciekawe w tym układzie jest to, że baza tranzystora nie jest podłączona. Wystarczy sięgnąć po pierwszy lepszy uniwersalny typ tranzystora NPN (BC547B, 2N3904, BC238, BC107, BC337, 9013, 9014, a nawet ciut bardziej "pancerny", np. BD135 itp.). "Elektrolit" można także dać nieco mniejszy (np. 470 µF, czyli mikrofaradów), ale będzie migać naprawdę szybciutko. Proszę pamiętаć, że kondensator elektrolityczny musi być podłączony zgodnie z oznaczeniem na obudowie (zaznaczony fabrycznie minus "idzie" do masy układu, czyli do "GND"), a tranzystor ma swój własny pinout, który należy znać (np. dla BC547, BC238 lub BC337 będzie to U-CBE, a dla 2N3904 czy 9013 odwrotnie, czyli U-EBC). Dioda LED także ma swoją polaryzację (katoda jest w miejscu, gdzie obudowa jest minimalnie ścięta/zeszlifowana, czyli dla nowej i nie przyciętej jeszcze diody LED będzie to krótsza nóżka ---> katodę "dajemy" do masy/minusa zasilania/GND). Emiter tranzystora podłączony jest do plusa kondensatora elektrolitycznego. Kondensator elektrolityczny musi być bezwzględnie na napięcie 16 V (lub wyższe). Rezystor powinien być raczej ćwierćwatowy (0.25 W), bo klasyczny najtańszy 0.125 wata w tym układzie akurat by się minimalnie nagrzewał (ale tragedii i tak by nie było, bo układ pracuje impulsowo, czyli nie jest "silnie męczony" nieprzerwanym "zasysem amperażu"). Dioda może być dowolnego koloru (osobiście testowałem na czerwonej Ø 5 mm). Typu użytego w moim eksperymencie tranzystora już nie pamiętam (najprawdopodobniej był to 9014). Rezystorek dałem bodajże dziesięciokiloomowy (10 kΩ). Gdybym montował to współcześnie po raz kolejny, to zastosowałbym diodę ultrajasną (low current, high bright), np. wydłubaną ze starej komputerowej myszki optycznej (lub jakiejś taniej gazowej zapalniczki "z doświetlaczem"), ponieważ błyska naprawdę wielokrotnie intensywniej od klasycznej "starożytnej". 

Aha, gdyby ktoś sięgał po diodę LED ultrajasną, to proponuję rezystor dawać nie mniejszy niż 1.2 kilooma (bo te ultrajasne świecą mocą maksymalną już przy około 9 miliamperach i nie ma sensu ich nieporzebnie przeciążać czy przegrzewać). 

 

Wszystkie elementy potrzebne do zmontowania niniejszego układziku można pozyskać z elektronicznego złomu (czyli z tak zwanego "wylutu").


  zapasowy mirrorek


(Marcin Perliński)

piątek, 27 stycznia 2023

Wskaźnik masy ciała (BMI) nomogramowo/tabelarycznie najprościej

Zasada matematyczna prosta, ale wymaga "kwadratowania" oraz dzielenia, a nie każdy jest w tym dobry "na piechotę" ---> masa ciała w kilogramach podzielona przez wysokość w metrach podniesionych do kwadratu ---> jeśli wynik będzie między 18 a 25, to wszystko spox, a jeśli "wyjdzie" między 25 i 29 to katastrofy jeszcze nie ma, ale warto zdecydowanie mniej/mądrzej żreć sobie oraz drastycznie więcej się ruszać.

Zamiast liczyć można także iść na skróty i se wydrukować coś oto takiego:

 

źródło: wix.com
 
 
... lub jeszcze wygodniejszy nomogramek barwny/tabelaryczny,
który nie wymaga przykładania linijki:
źródło: Bio Ninja

 

 

Bo nie każdy ma (wzgl. chce mieć) srajfona lub kalkulator na podorędziu. A jeśli prądu zabraknie, to przeważająca część współczesnego społeczeństwa przesunie swój intelekt w kierunku zaawansowanego debilizmu (zwłaszcza w początkowym okresie, kiedy neuroplastyka wewnątrz mózgoczaszki się jeszcze nie zdąży prawidłowo "rozkręcić" oraz przestawić na nową rzeczywistość).

Uwaga!!! Powyższe prawidła oraz nomogramy nie uwzględniają (raczej) dość drobnych i mniej istotnych nieregularności związanych z płcią (drugi) oraz wiekiem (oba). Szczegóły oraz doprecyzowania można poznać tutaj.

 

grafika 1 (mirror)

grafika 2 (mirror)


(Marcin Perliński)











Antena satelitarna zamiast kompasu

Prosta oczywistość, wystarczająco dokładna w przypadku wędrówek pieszych, biegów przełajowych, wstępnego/szybkiego orientowania mapy itd. itp.

Najpopularniejsze w Polsce ustawienia anten satelitarnych dla Hot Birda (= Eutelsat) oraz Astry to azymut 160 ... 190 stopni, wyznaczalne także na pierścieniu busoli/kompasu, więc będąc w terenie zabudowanym (lub w jego pobliżu) wystarczy spojrzeć, w którą stronę są skierowane czasze/konwertery większości anten satelitarnych na domach/ścianach zewnętrznych/dachach, aby (przynajmniej "z grubsza") wyznaczyć kierunek południowy. Prawdopodobieństwo, że wyjątkowo trafimy na inaczej zorientowaną antenę, jest naprawdę niewielkie. Jeśli ktoś więc zapragnie radykalnie zmniejszyć swój stopień niepewności, to niech spróbuje dostrzec kilka anten, gdyż większość z nich na pewno "celuje" w południowe niebo.

 



Powyższy "patent" sprawdza się właściwie w całej Europie Środkowej i dowiedziałem się o nim przed wielu laty czytając jakieś niemieckie forum elektroniczne. Dokładność wyznaczania kierunków geograficznych w oparciu o takie właśnie obserwacje jest w zupełności wystarczająca dla większości ludzi oraz podstawowych zastosowań. Mając pewną wprawę oraz "miarkę stopniową w oku" można nawet pokusić się ewentualnie o drobną korektę, bo jakiż to problem odchylić "nasze wewnętrzne oko wyobraźni" o te średnio kilka stopni, odpowiednio w lewo lub prawo (w Polsce dla najpopularniejszego Hot Birda/Eutelsata najczęściej akurat w lewo), aby uzyskać wskazanie naprawdę bardzo zbliżone do tego, co pokazałby porządniejszy profesjonalny kompas.

 

Przykładowe współrzędne dla najpopularniejszego u nas Hot Birda (Eutelsat):

Dzierżoniów ---> azymut 184.39 stopnia

Wrocław ---> azymut 185.14 stopnia

Poznań ---> azymut 184.89 stopnia

Łódź ---> azymut 188.20 stopnia

Gdańsk ---> azymut 186.98 stopnia

Warszawa ---> azymut 190.08 stopnia

Toruń ---> azymut 187.06 stopnia

Lublin ---> azymut 192.11 stopnia

Kraków ---> azymut 188.98 stopnia

Katowice ---> azymut 187.76 stopnia

Szczecin ---> azymut 181.91 stopnia (czyli niemal idealnie w kierunku południowym!!!)

Olsztyn ---> azymut 189.24 stopnia

Białystok ---> azymut 192.64 stopnia

 

Dokładny azymut dla dowolnego miejsca w Polsce oraz na świecie można sprawdzić tutaj. Dla Astry 5B odchyłka jest nieco znaczniejsza (np. azymut 166.81 stopnia w Warszawie), ale że większość zestawów do odbioru multisatelitarnego (= z wielu satelitów równocześnie) tak czy siak korzysta z tzw. "zeza", to i rzeczywista odchyłka osi głównej czaszy antenowej od kierunku południowego jest naprawdę niewielka i często pomijalna, więc "satelitarny" sposób orientacji w terenie dla zwykłych turystów pieszych i "przełajowców" będzie wystarczająco dokładny (a na pewno znacznie bardziej przydatny od sprawdzania, po której stronie drzewa jest najwięcej mchu porastającego pień przy jego dolnej nasadzie, bo mech podobno najczęściej "usadawia się" od strony północnej ---> napisałem "podobno", bo moje osobiste obserwacje wcale tego jednoznacznie nie potwierdzają).


 

 

(Marcin Perliński)

środa, 25 stycznia 2023

Krzyż stężeń, czyli reguła krzyżowa, czyli sporządzanie mieszanin i roztworów

Robienie bimbru, wódek, likierów, nalewek, syropów, lekarstw, kosmetyków, rozcieńczanie mleka do żądanego poziomu natłuszczenia, wykonywanie roztworów zasad, kwasów to tylko niektóre obszary, które aż "proszą się" o sięgnięcie do tzw. krzyża stężeń.

Oto obszerne opracowanie z bardzo licznymi przykładami, na podstawie których nie tylko na pewno zrozumiemy regułę krzyżową, ale i nauczymy się nawet nieco więcej niż np. współczesny maturalny usus egzaminacyjny przewiduje, bo z wyodrębnionymi przypadkami wzmacniania/osłabiania roztworu oraz z wyraźnie zdefiniowanymi przeliczeniami procentowymi/objętościowymi i wagowymi:

 



powyższość jako plik PDF

źródło: "Chemia praktyczna dla wszystkich" (wydanie szóste, Warszawa 1970)


Osobom bardziej o(d)pornym na wiedzę "ścisłową" (czyli np. takim debilom matematycznym jak ja) mogę polecić poniższy/zewnętrzny materiał jutubny (kanlisko "Kruczki Chemiczne"):

 

zapasowy mirrorek
z możliwością pobrania

 

Dogłębne zapoznanie się z regułami dotyczącymi krzyża stężeń uważam za bardzo istotny przyczynek do intensyfikacji rozwoju mózgowego każdego człowieka sapiącego podwójnie (Homo sapiens sapiens).

(Marcin Perliński)

Mieszaniny oziębiające, czyli np. pokruszony lód i sól kuchenna, czyli w ciągu 5...10 sekund od zera do minus dwudziestu

Jako kilkunastolatek robiłem taki eksperyment z mocno pokruszonym lodem i solą kuchenną i z zachwytem patrzyłem, jak termometr niczym jakaś wyścigówka zapierdziela sobie w dół, by z okolic zera dojść w okolice minus dwudziestu stopni Celsjusza, a wszystko to w ciągu może 5 ... 10 sekund.

źródło: Stefan Sękowski "Moje laboratorium, część 2",
Warszawa 1978, str. 114

 

Zamiast lodu można sięgnąć również i po śnieg. A osoby marzące o temperaturach rzędu minus 50 stopni Celsjusza chlorek wapnia bez większego problemu zdobędą w dedykowanych sklepach internetowych, bo to substancja dość powszechnie wykorzystywana do najróżniejszych celów. Aha, sól kuchenna to chlorek sodu (NaCl) ---> podaję również i tę elementarną informację, gdyby ktoś jakimś cudem jeszcze nie wiedział.

A w latach minionych, np. w wieku XIX oraz na początku XX stulecia lody (= takie do jedzenia) robiło się całkowicie bez prądu w specjalnych maszynkach z korbką, gdzie korzystano z układanych wielowarstwowo mieszanin oziębiających na bazie soli i (pokruszonego) lodu, a sama/właściwa "jadalna masa lodowa" powstawała w kilku fazach (mieszanka, pasteryzacja, stabilizator, dojrzewanie, zamrażanie oraz hartowanie). Dawna metoda była żmudna, czasochłonna i nieco "karkołomna" ze względu na ryzyko przypadkowego niepożądanego "posolenia lodów", ale jeśli się udało i było wykonane wystarczająco czysto oraz należycie higienicznie (bez salmonelli i innych żyjątek), to lody smakowały przynajmniej jak lody, a nie jak współczesne cuchnące ordynarną chemią megamarketowe ścierwobadziewie.

 

źródło: "Chemia praktyczna dla wszystkich", praca zbiorowa
(wydanie szóste, 1970, str. 420)
 



Zainteresowanych (zwłaszcza lodami) odsyłam do stosownej literatury.

(Marcin Perliński)





sobota, 21 stycznia 2023

Kalendarz Leśny i Ogrodowy (Warszawa, 1830, Za Pozwoleniem Cenzury Rządowey)

To tylko fragment większej całości, czyli "Nowego Kalendarza Domowego na Rok Zwyczajny 1830", wydanego przez "Drukarnię Gałęzowskiego przy ulicy Żabiey".

 














 

 

Ciekawa toto podróż w przeszłość, dawność i historię, a nawet w język oraz ortografię.

Zachęcam do przejrzenia! Kto ma ogród, nadal może korzystać!

 

(Marcin Perliński)

wszystkie grafiki w rarpaczce



Czerwona nitka w knotach lamp naftowych oraz bicie w dzwony w czasie zarazy, czyli zabobony okazują się mieć uzasadnienie naukowe

To, co kiedyś było uważane za magię, po latach często okazuje się mieć wytłumaczenie naukowe.

Całe pokolenia ludzi zakładały, że czerwona nitka wpleciona w knot lampy naftowej zabezpiecza ją przez wybuchem i traktowano to jako czary, magię czy zabobon. Nikt kiedyś nie przejmował się prostym i oczywistym zjawiskiem zwanym osmozą oraz faktem, że nitka w innym kolorze działa jak dodatkowy wentyl bezpieczeństwa, wyrównując (przynajmniej częściowo) ciśnienie między zbiornikiem z naftą a samym płomieniem, co okazało się wystarczającym "bypassem", aby zapobiegać nieprzewidzianym nieszczęściom.

 

czerwona nitka wpleciona
w knot lampy naftowej


 

W czasach, kiedy epidemie dżumy czy cholery w sposób radykalny przerzedzały populację dużych miast europejskich i całych narodów, nagminnie bito w dzwony, uważając, że zatrzyma to rozprzestrzenianie się choroby. Przez całe setki lat naukowcy zazwyczaj traktowali takie zachowanie jako zabobon, jednak nie wszyscy, bo w drugiej połowie XX wieku znaleźli się "szaleńcy", którzy postanowili całej sprawie przyjrzeć się dokładniej. Okazało się, że częstotliwości akustyczne rzędu np. około stu ... dwustu herców o wystarczająco dużej amplitudzie (= głośności) w sposób radykalny hamują namnażanie się bakterii np. z rodziny Yersinia pestis / Pasteurella pestis, czyli odpowiedzialnej za dżumę czy Vibrio cholerae, wywołującej to, co ma w swojej łacińskiej nazwie. 

 

toruński dzwon "Tuba Dei",
którego dolna oktawa odpowiada wibracji 101.55 herca,
a składowa główna to 248 "drgnięć" na sekundę
(Wikipedia, CC-BY-SA)


 

Na przyszłość proponuję więc nie śmiać się z zabobonów, bo magia także jest fizyką, której jeszcze nie zrozumieliśmy.

 

(Marcin Perliński)

 

 

piątek, 20 stycznia 2023

Niezbędnik geometryczny, czyli elementarne wzory na pole powierzchni oraz objętość w przystępnej wersji – w sam raz dla takich debili jak ja

Kiedyś będąc z uczniami w Görlitz wdepnąłem sobie do domu towarowego "Karstadt", gdzie za kwotę zaledwie 10 marek (DM) zanabyłem drogą kupna promocyjny fenomenalny "Neues großes Lexikon in Farbe", wydany przez kolońską oficynę "Buch und Zeit" (1999). Na niemal 960 stronach oraz przy pomocy ponad 3500 bezcennych tabel, zestawień, grafik i ilustracji przybliżono w nim właściwie całą wiedzę ogólną, jaką nasza cywilizacja zdążyła zebrać i zgromadzić od zarania swojego istnienia. Do dziś jestem zafascynowany uniwersalną pożytecznością, jaką zawiera wspomniane powyżej dzieło, do którego sięgam nadal tak samo chętnie jak i do współczesnych zasobów internetowych.

Kiedy w latach 1978-1986 byłem uczniem SP3 w Dzierżoniowie, to na ścianach sali, gdzie mieliśmy matematykę (u Pani Honoraty Wierzbickiej) wisiały sobie plansze z najróżniejszymi wzorami trygonometrycznymi oraz geometrycznymi. Pamiętam, że był wśród nich również wzór na pole trójkąta, czyli  1/2 (a x h). Jako całkowity debil matematyczny zrozumiałem go na opak, zakładając, że ta "jedna druga" odnosi się do samej podstawy "a", a nie do produktu (= iloczynu) "podstawa razy wysokość". Dopiero po 15 latach od zakończenia edukacji matematyki ze wspomnianego już leksykonu dowiedziałem się, że ta "jedna druga" odnosi się do całego produktu "a razy h", czyli że można to zapisać tak, jak uczynili Adolfy-mordercy, czyli jako "a razy h" w liczniku oraz dwójeczka w mianowniku.

 

Oto całe opracowanie z rzeczonego leksykoniku:

 


 
 
Proponuję ciekawsze wzory zanotować sobie w jakimś najprawdziwszym papierowym antytumanowym zeszyciku.


(Marcin Perliński)


 

 

 

 

 

czwartek, 19 stycznia 2023

DCF77, czyli atomowy/cezowy zegar dostępny radiowo dla „zwykłych chamów” w promieniu do 2000 km od Szkoplandii (a przy sprzyjających warunkach propagacyjnych nawet wielokrotnie dalej)

Odbiór na fali bezpośredniej/przyziemnej do 600 km znakomity, czyli „z palcem w nosie”, a powyżej tej granicy to już bardziej z fali przestrzennej/odbitej napierdziela i jest trochę bardziej kapryśne/zawodne, ale tragedii przecież raczej nadal nie ma (lub nie powinno być), bo sygnał czasowy/korygujący i tak prędzej czy później powinien dotrzeć do naszego domowego/lokalnego zegar(k)a, o ile nie ma wyraźnych przeszkód natury fizycznej/elektromagnetycznej (np. w postaci zbyt gęstego zbrojenia/ekranowania żelbetowego czy nadmiernego poziomu zakłóceń z wszechobecnych współcześnie źródeł impulsowych).

 

żródło: Wikipedia (CC-BY-SA)

 

Częstotliwość nośna to 77.5 kHz, czyli długość fali to prawie 3871 metrów (fale długie, nieradiofoniczne). Modulacja podstawowa amplitudowa (AM, moc nośnej przełączana naprzemiennie między 100% oraz 15%) oraz nałożona na nią równoległa i nieco mniej typowa fazowa (modulacja z przesunięciem fazowym), zwana także w skrócie FSK (cyfrowy sygnał prostokątny niosący „na sobie” informacje głównie w postaci kodu BCD), moc nadajnika do 50 kW, wysokość każdego z 4 masztów antenowych podtrzymujących układ typu T to 200 metrów.

Szacunkowa spodziewana dokładność zegara cezowego sterującego nadajnikiem DCF77 to odchyłka rzędu „tylko” 1 sekundy na milion lat.

Korzystając z dowolnego odbiornika radiowego dostrojonego do częstotliwości 77.5 kHz jesteśmy w stanie usłyszeć pracę nadajnika w Mainflingen (pod Frankfurtem nad Menem), ale w ramach klasycznego odbioru amplitudowego (AM) własnym uchem raczej niewiele ciekawego wyłapiemy (poza cosekundowymi szumiącymi impulsami). Sytuacja poprawia się, kiedy nasz odbiornik ma możliwość odchylenia częstotliwości pracy heterodyny/VFO o np. 500 ... 1500 herców (najlepiej w kierunku górnej wstęgi, czyli USB), bo wtedy usłyszymy „pikające” sygnały akustyczne, a zwłaszcza wyraźnie wydłużony czas trwania 58/59 sekundy, po której „wpada”/zaczyna się kolejna pełna minuta (00). Do roku 2007 między 20 a 32 sekundą można było jeszcze usłyszeć nadawany alfabetem Morse’a identyfikator stacji, czyli „DCF77”. Obecnie zrezygnowano z markera telegraficznego z uwagi na to, że powodował on dodatkowe zakłócenia/przekłamania transmisyjne w ramach nadawania właściwego sygnału czasowego BCD dla minut oraz godzin (co miało miejsce także właśnie pomiędzy 20 a 32 sekundą). Oczywiście na rynku nie ma wielu powszechnie dostępnych odbiorników „głośnikowych” pracujących w okolicach 77 kHz, ale jakiż to problem wykonać coś takiego samodzielnie (najlepiej w postaci homodyny/synchrodyny z własnym i przestrajanym płynnie VFO, a od biedy także w postaci superheterodyny z możliwością „odjeżdżania” częstotliwości generatora lokalnego o przynajmniej kilkaset herców, najlepiej w dół, najlepiej z dobudowanym "zdudniaczem" BFO) lub przerobić/przestroić jakiś niepotrzebny stary/złomowy fabryczny radioodbiornik radzący sobie z falami długimi radiofonicznymi (zazwyczaj 150 ... 280 kHz), do którego dobudujemy choćby najprostszy jednotranzystorowy generator dudnieniowy (BFO), dzięki któremu usłyszymy "prawdziwe piknięcia", a nie tylko mało atrakcyjny/nieczytelny pulsujący/przerywany szum nośnej.

W handlu detalicznym (a zwłaszcza/często np. w sieci sklepów ALDI) są ponadto okresowo/promocyjnie dostępne niedrogie zegary/budziki „sterowane radiowo”, czyli korzystające właśnie z sygnału pochodzącego z nadajnika DCF77. Ich cena zaczyna się już w okolicach kilkudziesięciu złotych. Wewnątrz każdego takiego zegara znajduje się mały specjalizowany moduł odbiorczy z krótką anteną ferrytową oraz odpowiednim kondensatorem zapewniającym rezonans (LC) na częstotliwości 77.5 kHz. Takie moduły są zasilane bateryjnie, zazwyczaj napięciami od 1.5 do 3 woltów i wypluwają z siebie na wyjściu prostokątny (elektryczny) sygnał cyfrowy z poziomami napięciowymi ECL (zegary z bateryjką 1.5 V) lub CMOS (zegary z zasilaniem 3 V). Sygnał prostokątny trafia do mikrokontrolera wysterowującego wyświetlacz LCD, rzadziej wyświetlacz LED/VFD (odczyt cyfrowy) wzgl. silniczek krokowy (odczyt analogowy/wskazówkowy). Sygnał radiowy DCF77 oprócz godziny, minuty oraz sekundy zawiera w sobie także informację o obowiązywaniu/nie obowiązywaniu czasu zimowego/letniego oraz dane dotyczące aktualnej daty (dzień, miesiąc, rok).  


 

Korzystając z technologii WebSDR można „jako tako” odebrać/usłyszeć falę nośną sygnału DCF77 wraz nałożoną na nią modulacją FSK. Przykładowe okno najbardziej popularnego „internetowego odbiornika radiowego” zainstalowanego na Uniwersytecie Twente w Holandii (dokładnie w Enschede, gdzie miałem kiedyś nawet przyjemność przebywać) wygląda tak oto:

 


Aby powyższy odbiornik WebSDR wydawał z siebie coś więcej niż tylko rytmiczny/pulsujący szum (AM), powinien mieć „aktywowaną” modulację USB.

Po nagraniu kilkudziesięciu sekund (poprzez klawisz Audio recording --> start) pobrałem sobie plik audio, który po otwarciu w programie Audacity skutkuje takim oto spektrogramem:


Zachęcam wszystkich do poważniejszego zajęcia się radiokonstrukcjami i „pójścia w kierunku VLF”, bo fale długie (radiofoniczne i jeszcze niższe nieradiofoniczne) są właśnie przedsmakiem jeszcze niższych częstotliwości (czyli VLF, czyli 3 ... 30 kHz), więc będzie można odbierać także i inne ciekawe emisje, np. SAQ czy to, co wypluwają z siebie łodzie podwodne, kiedy „dzwonią do domu” na falach o długości nawet dziesiątek kilometrów, tak potwornie długich, aby przeciwnik nie był w stanie skutecznie namierzyć przebywających w otchłaniach oceanicznych jednostek (bo będzie mógł co najwyżej z tego „wykumać”, że podwodniacy są „gdzieś w kole” o promieniu np. kilkudziesięciu kilometrów, co oznacza, że takie namierzenie z taktycznego punktu widzenia na niezbyt wiele się przyda). No i warto wiedzieć, że supermocarstwa mają jeszcze po jednym dodatkowym "asie w rękawie" (ot, choćby częstotliwość 82 Hz, tak tak --> w hercach, czyli ELF/SLF, czyli fale o długości nawet dziesiątek tysięcy kilometrów!!!), o czym bardzo niechętnie mówią czy informują, ale krótkofalowcy i tak to monitorują. Tradycyjne "pelengacyjne" namierzenie najbardziej strategicznych atomowych łodzi podwodnych jest więc praktycznie niemożliwe. Najniższe częstotliwości radiowe to również coś, czym "oddycha" Nasza Planeta oraz cała reszta Wszechświata (rezonans Schumanna).

No i samodzielne wykonanie zegara sterowanego/korygowanego przez DCF77 na pewno będzie ogromną radością. Większość konstruktorów zegar buduje właściwie „od zera”, ale sięga po gotowy fabryczny kupny moduł odbiorczy DCF77. Zdarzają się jednak i tacy, bardziej bliscy mojemu sercu radiolutowacze, którzy moduł odbiorczy wykonują samodzielnie, na piechotę, od całkowitego zera (antena ferrytowa, kondensator rezonansowy, wielostopniowy tranzystorowy rezonansowy układ odbiornika o wzmocnieniu bezpośrednim oraz op-ampowy przerzutnik Schmitta, nawalający na wyjściu impulsami z poziomami napięciowymi TTL). 

 


 

Jak pewnie wielu już zdążyło się zorientować głośnikowy odbiór sygnałów DCF77 słabo nadaje się do „ręcznego” ustawiania zegarów w domach (choć takie wykorzystanie oczywiście „na upartego” nadal jest możliwe). Nasze państwo dysponuje jednak znakomitym zamiennikiem, bo mamy przecież „megabydlęcy” nadajnik długofalowy w Solcu Kujawskim (225 kHz, moc około 1 megawata!!!), a Polskie Radio co godzinę emituje sygnał czasu w postaci odpowiednich „piknięć” oraz „paszczowej” zapowiedzi lektora „Radiowej Jedynki”. Co ciekawe ręczna synchronizacja naszych zegarów wcale nie musi się odbywać tylko i wyłącznie poprzez radioodbiornik z zakresem fal długich (225 kHz), ale i poprzez sieć nadajników naziemnych UKF CCIR (87.5 ... 108 MHz). Wielu się pewnie zdziwi, że to na UKF-ie także jest tak samo dokładne jak odbiór bezpośredni na falach długich 225 kHz, bo przecież mamy radiolinie oraz satelitarny dosył sygnału, gdzie pojawiają się nieuniknione opóźnienia sięgające pewnie nawet i kilku sekund. Inżynierowie z Polskiego Radia pomyśleli na szczęście jednak także i o tym i sygnały czasowe do naziemnej sieci nadajników UKF (przynajmniej dla Programu Pierwszego Polskiego Radia na pewno) płyną z odpowiednim wyprzedzeniem, aby „zgrać się” dokładnie z tym, co słyszymy na falach długich (i co "zapodaje" nasz krajowy zegar atomowy przy Instytucie Miar). 

No i nie muszę chyba tłumaczyć, jak strategiczne znaczenie może (przynajmniej teoretycznie) mieć nadajnik w Solcu Kujawskim nie tylko dla obronności naszego kraju, ale i całego NATO. Wolę jednak nie opisywać  tego zbyt dokładnie, ponieważ nikt nie lubi rozmów ze „smutnymi panami”, a kto jest dociekliwy i umie czytać między wierszami oraz dogłębniej „kopać w Internecie”, to na pewno znajdzie więcej informacji na tenże temat, gdyż określenie „stealth” jest zawsze tylko mniejszym bądź większym kompromisem/skrótem myślowym, a zakres długofalowy oraz „piętro niższy” VLF pozwala „widzieć” więcej i dalej w porównaniu z klasyczną mikrofalową techniką radarową.

 

(Marcin Perliński)

 

materiały dla konstruktorów

prosty sprawdzony RX/TRX DSB/SSB
(wymaga przeskalowania na 77 kHz)

proste układy BFO

najnowszy scalak-odbiornik DCF77, sakrucko czuły 

uproszczony odbiornik DCF77
na cmosowym scalaku CD4007 

 

środa, 18 stycznia 2023

Pogoda i zdrowie, trochę zapomniane "oczywiste oczywistości" (1972)


 

Wpadł mi w łapki komunistyczny i mocno nasączony propagandą "Kalendarz Robotniczy" z roku 1972. Wśród najróżniejszych i zazwyczaj trochę nudnawych artykułów o ruchu proletariackim, Gierku, Jaroszewiczu, Babiuchu, Jaruzelu czy Breżniewie znalazła się jednak i jedna perełka. Biometeorologia, wpływ burz magnetycznych, lepsze i gorsze miesiące oraz przede wszystkim fakt, że na naszych szerokościach geograficznych niekorzystny biomed to niestety aż do 70% dni w roku. Warto także zwrócić uwagę na mocno związane z aurą dolegliwości reumatyczne oraz ciekawe zależności dotyczące wydolności intelektualnej:

(...) aktywność umysłu wzrasta stopniowo (w Polsce) od września do listopada, obniża się w grudniu, wzrasta w styczniu i lutym, zaczyna znów spadać od marca — przez wiosnę i lato. Wniosek: najlepszy okres dla pracy umysłowej to wrzesień—listopad, najgorszy — kwiecień—czerwiec. 

Autorem wspomnianego artykułu źródłowego jest Pan Jerzy Burzyński.

 

Moje osobiste spostrzeżenia, obserwacje i dygresje oscylują wokół np. charakterystycznych późnojesienno-zimowych zaników/wahań odbioru radiowego (tzw. fading), zwłaszcza na falach długich (co najłatwiej stwierdzić przy posługiwaniu się najprostszym odbiornikiem detektorowym lub takim ze wzmocnieniem bezpośrednim, czyli najlepiej nie superheterydynowym i koniecznie bez automatycznej regulacji wzmocnienia), obserwacji aktywności słonecznej (np. protuberancji, a zwłaszcza strumienia protonów) oraz na wsłuchiwaniu się w radiowy "śpiew Jowisza", zwłaszcza na częstotliwościach zbliżonych do 20 .. 22 MHz, czemu zawsze można próbować przysłuchiwać się w oparciu o technologię WebSDR. Wielka "zadyma" na Słońcu czy Jowiszu czy nietypowy fading np. na falach długich wcale nie musi oznaczać zjawiska negatywnego, bo różni ludzie różnie na to reagują!!!

  

se przeczytaj całość -----> plik PDF z artykułem


(Marcin Perliński)

wtorek, 17 stycznia 2023

Tak wyglądają pojedyncze atomy, czyli dawna prawdziwa analogowa fotografia czarno-biała, a nie współczesne podkolorowane fotoszopowo-komputerowe ściemobadziewie

Mamy XXI wiek, lepsze mikroskopy o kosmicznych wręcz możliwościach (nie tylko „klasyczne elektronowce”), matryce oraz optykę CCD o rozdzielczościach takich, że szczena normalnie opada, a prawdziwych fotografii struktur atomowych jakoś dziwnym trafem nie opublikowano za wiele. A może jestem w błędzie i nie za bardzo umiem „kopać” w Internecie.

Oto, jak dla mnie bardzo spektakularny, przykład z połowy XX wieku. Bez retuszu, fotoszopów, komputerów czy podkolorowań:

 

 

źródło: „Mała encyklopedia przyrodnicza” (tzw. Biblioteczka „Problemów”, wydanie drugie, tom ósmy, Warszawa 1962, tablica XIII między stronami 304/305)

 

Proponuję sobie zachować na pamiątkę!

 

(Marcin Perliński)

 

 

 

 

niedziela, 15 stycznia 2023

Zwykły sznurek z węzełkami i już możesz budować całą cywilizację, czyli 3, 4, 5, czyli trójkąty egipskie i twierdzenie Pitagorasa tudzież hekatombiczna wdzięczność bogom

Geometria (wzgl. trygonometria) to jedyna subdomena w ramach matematyki, którą zawsze lubiłem i mniej lub bardziej rozumiałem, bo w pozostałych obszarach, a zwłaszcza na niwie przekształceń algebraicznych, byłem (i nadal jestem) całkowitym i dokumentnym debilem. Z perspektywy czasu mam chyba do większości swoich nauczycieli matmy autentyczny żal, że nie zaczynaliśmy od działań praktycznych, np. w terenie, w parku, w lesie, czyli nie w klasie przy tablicy oraz z nosami w zeszytach.

Oto przykład bardziej praktycznego podejścia do matematyki, zaprezentowany w znakomitej książce Ryszarda Jajte oraz Włodzimierza Krysickiego „Z matematyką za pan brat” („Iskry”, Warszawa, 1985):





 

Sposób wyznaczania kątów prostych w terenie jest na tyle ważny, że warto sobie go zapamiętać lub przynajmniej zanotować w jakimś prawdziwym papierowym kajeciku.

 

(Marcin Perliński)

 

materiały dodatkowe