Jako kilkunastolatek robiłem taki eksperyment z mocno pokruszonym lodem i solą kuchenną i z zachwytem patrzyłem, jak termometr niczym jakaś wyścigówka zapierdziela sobie w dół, by z okolic zera dojść w okolice minus dwudziestu stopni Celsjusza, a wszystko to w ciągu może 5 ... 10 sekund.
źródło: Stefan Sękowski "Moje laboratorium, część 2", Warszawa 1978, str. 114 |
Zamiast lodu można sięgnąć również i po śnieg. A osoby marzące o temperaturach rzędu minus 50 stopni Celsjusza chlorek wapnia bez większego problemu zdobędą w dedykowanych sklepach internetowych, bo to substancja dość powszechnie wykorzystywana do najróżniejszych celów. Aha, sól kuchenna to chlorek sodu (NaCl) ---> podaję również i tę elementarną informację, gdyby ktoś jakimś cudem jeszcze nie wiedział.
A w latach minionych, np. w wieku XIX oraz na początku XX stulecia lody (= takie do jedzenia) robiło się całkowicie bez prądu w specjalnych maszynkach z korbką, gdzie korzystano z układanych wielowarstwowo mieszanin oziębiających na bazie soli i (pokruszonego) lodu, a sama/właściwa "jadalna masa lodowa" powstawała w kilku fazach (mieszanka, pasteryzacja, stabilizator, dojrzewanie, zamrażanie oraz hartowanie). Dawna metoda była żmudna, czasochłonna i nieco "karkołomna" ze względu na ryzyko przypadkowego niepożądanego "posolenia lodów", ale jeśli się udało i było wykonane wystarczająco czysto oraz należycie higienicznie (bez salmonelli i innych żyjątek), to lody smakowały przynajmniej jak lody, a nie jak współczesne cuchnące ordynarną chemią megamarketowe ścierwobadziewie.
źródło: "Chemia praktyczna dla wszystkich", praca zbiorowa (wydanie szóste, 1970, str. 420) |
Zainteresowanych (zwłaszcza lodami) odsyłam do stosownej literatury.
(Marcin Perliński)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz