Coś dla osób biegle władających językiem Goethego, które dodatkowo intensywnie fascynują się historią, reżyserów, pisarzy, członków grup rekonstruktorskich itp.
Gościu z porządnej "bauerskiej" rodziny wschodniopruskiej, wysoki drągal, fizjonomicznie wzorcowy typ "junkierski", dobry organizator, tzw. "złota rączka", facet z silnym genem młodości, obdarzony fenomenalną pamięcią do nazwisk, nazw, dat i okoliczności. W roku 1934 przeczytał ogłoszenie, że Berlin poszukuje wyrośniętych chłopaków do czegoś, co będzie przypominać dawną "gwardię olbrzymów" z czasów (pre)fryderycjańskich, a że i tak zbliżało mu się obowiązkowe "wojo", to i zgłosił się na ochotnika, by niebawem zrzucić elegancki czarny mundur, ubrać cywilne i bardziej robocze drelichowe łaszki i zostać konserwatorem i głównym administratorem na Obersalzbergu oraz bardzo bliskim podwładnym wujka Adiego.
Przez 8 lat pracował po kilkanaście godzin na dobę, a pryncypał szczodrze go wynagradzał, ponieważ Herr Döhring razem z żoną, również zatrudnioną w ramach personelu Berghofu, miesięcznie dostawał 600 reichsmarek, co w tamtym czasie było naprawdę "kupą grosza" (przełożony wyprawił obojgu wystawne wesele — wprost u "siebie na chacie" zresztą).
Pan Herbert widział i słyszał rzeczy niesamowite, więc zachęcam do zapoznania się.
Człek tenżeż posługuje się wartościową klasyczną standardową i dość szybko (acz wyraźnie) artykułowaną niemczyzną, nawiązującą leksykalnie do czasów minionych, więc także i dla germanistów może to być naprawdę gratką niemałą.
(Marcin Perliński)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz