piątek, 14 lutego 2025

Herbert Döhring, czyli wspomnienia gościa, który jak mało kto dobrze znał wujka Adiego

Coś dla osób biegle władających językiem Goethego, które dodatkowo intensywnie fascynują się historią, reżyserów, pisarzy, członków grup rekonstruktorskich itp.

Gościu z porządnej "bauerskiej" rodziny wschodniopruskiej, wysoki drągal, fizjonomicznie wzorcowy typ "junkierski", dobry organizator, tzw. "złota rączka", facet z silnym genem młodości, obdarzony fenomenalną pamięcią do nazwisk, nazw, dat i okoliczności. W roku 1934 przeczytał ogłoszenie, że Berlin poszukuje wyrośniętych chłopaków do czegoś, co będzie przypominać dawną "gwardię olbrzymów" z czasów (pre)fryderycjańskich, a że i tak zbliżało mu się obowiązkowe "wojo", to i zgłosił się na ochotnika, by niebawem zrzucić elegancki czarny mundur, ubrać cywilne i bardziej robocze drelichowe łaszki i zostać konserwatorem i głównym administratorem na Obersalzbergu oraz bardzo bliskim podwładnym wujka Adiego

Przez 8 lat pracował po kilkanaście godzin na dobę, a pryncypał szczodrze go wynagradzał, ponieważ Herr Döhring razem z żoną, również zatrudnioną w ramach personelu Berghofu, miesięcznie dostawał 600 reichsmarek, co w tamtym czasie było naprawdę "kupą grosza" (przełożony wyprawił obojgu wystawne wesele — wprost u "siebie na chacie" zresztą). 

Pan Herbert widział i słyszał rzeczy niesamowite, więc zachęcam do zapoznania się.

Człek tenżeż posługuje się wartościową klasyczną standardową i dość szybko (acz wyraźnie) artykułowaną niemczyzną, nawiązującą leksykalnie do czasów minionych, więc także i dla germanistów może to być naprawdę gratką niemałą.


(Marcin Perliński)


mirrorek 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz