czwartek, 29 czerwca 2023

Najprostszy możliwy reduktor mocy do lutownicy oporowej, żarówki, małej grzałki itp.

Kiedy w lutym roku 2017 montowałem swoje radyjko UKF "Belcanto", to specjalnie "pod ten projekt" zakupiona w "Kauflandzie" groszowa, ale ostatecznie niezła jak za takie pieniądze (wówczas jeszcze za 20 złotych) chińska lutownica oporowa "My Project" zdążyła jedynie to radio "wyrzeźbić", po czym końcówka grota stożkowego dosłownie wybuchła czy się stopiła, a jego skracanie i ponowne formowanie szpica na szlifierce nic nie dało, bo skrócony grot to przecież znacznie mniejsza część wsunięta do wnętrza grzałki, więc i lutownica przestała prawidłowo topić cynę. Gdybym wtedy miał możliwość zredukowania jej mocy o połowę, np. z 40 do 20 watów, to zapewne działałaby może i do dziś, bo pełna moc jest potrzebna tylko w niektórych nadzwyczajnych sytuacjach, tzn. przy lutowaniu nieco większych elementów, cynowaniu kabli, montowaniu gniazd itd. itp.

W międzyczasie, tzn. jeszcze przed tą całą historią epidemiologiczną, na targu w Bielawie zakupiłem dwie sztuki lutownicy o bardzo podobnej konstrukcji (po 5 złotych za sztukę), także o mocy 35 ... 40 watów oraz z "grotowaniem" stożkowym (zalecanym zazwyczaj do prac z elementami SMD). Tych lutownic nie uruchamiałem, bo zdawałem sobie sprawę, że przy pełnej mocy "szlag je trafi" w przeciągu kilku ... kilkunastu godzin (o ile nie wyłączamy ich w momencie odchodzenia na dłuższy czas od stanowiska pracy) lub w okresie kilku tygodni czy miesięcy, o ile obchodzimy się z naszą kolbą nieco łaskawiej.

A wystarczyło przecież zrobić sobie reduktor mocy na szeregowo wpiętej krzemowej diodzie prostowniczej (katoda "idzie" w kierunku lutownicy). Szeregowo znaczy, że rozcinamy jedną z żył zasilających, wstawiamy diodę prostowniczą na napięcie przynajmniej 600 V i obciążalności nie mniejszej niż 1 amper (czyli nawet już pospolita groszowa 1N4006 czy 1N4007 wystarczy). Osobiście wpierdyknąłem tamże porządniejszą pięcioamperową krzemową "damperową" diodę na napięcie 1200 V, którą wydłubałem z układu odchylania starego kineskopowego telewizora z lat dziewięćdziesiątych XX wieku (napis na diodzie to "FMP-G2FS", jest to element w obudowie TO-220, katoda z lewej strony).

użyłem niemal identycznej "damperówki"

Diodę umieściłem od razu w starym gierkowskim gnieździe nadtynkowym (takim z hermetycznymi zamkniętymi jednolitymi "pleckami"), a kabla razem z wtyczką użyczyła popsuta suszarka do włosów. Odgiętkę zrobiłem z jakiejś koszulki otaczającej wiązkę kabli (chyba samochodowych).

Tak toto wygląda:

Powyższy układ dostarcza do lutownicy tylko połowę mocy (prostowanie jednopołówkowe, czyli "zjada się" jeden półokres, czyli mamy redukcję mocy). Od razu sprawdziłem działanie reduktora. Lutownica nagrzewa grot o wiele wolniej, co jest faktycznie jakimś tam mankamentem, ale jej nie przegrzewa, wydłuża żywotność, zapobiega "odparzaniu" padów na płytkach drukowanych oraz powoduje, że znacznie trudniej jest "przegrzać cynę".

Jeśli więc mamy w naszej domowej sieci równe 240 VAC (= prąd zmienny), to za diodą możemy zmierzyć około 105 .. 120 VDC (= prąd stały, tętniący, wyprostowany jednopołówkowo). Redukcja mocy (czyli również napięcia i natężenia) wynosi 50 procent lub minimalnie powyżej i jej stopień może zależeć od oporności własnej grzałki oraz (w znacznie mniejszym stopniu) od typu użytej diody.

UWAGA!!! TO DZIAŁA TYLKO I WYŁĄCZNIE Z OBCIĄŻENIAMI OPOROWYMI I NIEINDUKCYJNYMI TYPU LUTOWNICE GRZAŁKOWE CZY ZWYKŁE KLASYCZNE ŻARÓWKI Z DRUCIKIEM WOLFRAMOWYM (CZYLI NIE MOGĄ BYĆ OBSŁUŻONE LUTOWNICE TRANSFORMATOROWE CZY NOWOCZESNE IMPULSOWE/TRIAKOWE/TRANSFORMATOROWE STACJE LUTOWNICZE)!!! PODŁĄCZENIE NIEWŁAŚCIWEGO URZĄDZENIA W NAJLEPSZYM RAZIE NIC NIE DAJE, A W NAJGORSZYM ZNISZCZY TO URZĄDZENIE!!!

NIE ZAPOMNIJ O INSTALACJI STOSOWNEGO BEZPIECZNIKA TOPIKOWEGO!!!

RYZYKO PORAŻENIA PRĄDEM!!! RYZYKO POŻARU!!! PO WYKONANIU OBOWIĄZKOWO POKAŻ SWÓJ PROJEKT ELEKTRYKOWI Z UPRAWNIENIAMI!!! UMIEŚĆ TRWAŁY NIEŚCIERALNY NAPIS OSTRZEGAWCZY "LUTOWNICA"!!! JEŚLI MASZ JAKIEKOLWIEK WĄTPLIWOŚCI, TO NIE RÓB I KUP STACJĘ LUTOWNICZĄ ZA 70 ... 100 ZŁOTYCH (TAKĄ Z REGULOWANĄ TEMPERATURĄ GROTA)!!!

Dioda 1N4006 czy 1N4007 to jednoamperówka, więc nie wolno jej używać z lutownicami oporowymi o mocy większej niż 100 watów (aha, katoda jest oznaczona paskiem na obudowie). Moja dioda jest pięcioamperowa, więc nie powinna współpracować z obciążeniami większymi niż 500 ... 600 watów (ponieważ nie została umieszczona na specjalnym dedykowanym radiatorze). Podane powyżej dane krańcowe są celowo nieco zaniżone w dół, ale lepiej zachować zdrowy rozsądek, bo kiedy Chińczyk drukuje na diodzie napis "1N4007", to może to być także nierzadko "podróba", kłamstwo, oszustwo czy wersja oszczędnościowa "dla jeleni".   

Gdyby ktoś chciał zainstalować przełącznik wybierający 50%/100%, to na krańcach/końcówkach diody należy umieścić przełącznik bistabilny (koniecznie z klawiszem wykonanym z tworzywa sztucznego!!!). Zwieranie diody przełącznikiem wyśle do obciążenia (np. lutownicy) pełną moc, czyli 100%, a rozwarcie przełącznika uruchomi reduktor, więc do grzałki dotrze 50% napięcia/natężenia/mocy.


Jestem akurat naprawdę bardzo zadowolony z tego "zerozłotowego" patentu. Może ktoś skorzysta.

 

(Marcin Perliński)

wtorek, 13 czerwca 2023

Rosyjskie "chuligańskie" półoficjalne hobbystyczne pasmo "obywatelskie" 3 MHz AM (100 metrów)

Rosja to stan umysłu, więc i ichniejsi radiowariaci miewają różne ciekawe pomysły i poglądy.

Było sobie kiedyś wojskowe zastrzeżone radzieckie pasmo radiowe 3 MHz (długość fali w okolicach 100 metrów oraz "lambdowo" minimalnie poniżej, czyli częstotliwościowo gdzieś tak do 3.2 MHz maksymalnie). No było, ale się zbyło, więc powstała niezagospodarowana luka, po którą samowolnie i samozwańczo sięgnęli amatorzy fal radiowych, aby działać tamże w trybie fonicznym z modulacją amplitudową AM, a rząd ich specjalnie za to nie ściga, przymyka oko i jedynie w teorii grożą tamże za to raczej symbolicznie spoziomowane kary grzywny odpowiadające kilku setkom naszych polskich złotych, o ile komuś przyjdzie akurat do głowy taką karę nakładać, bo polowania na czarownice rosyjskie władze jakoś specjalnie nie uskuteczniają. 

Dlaczego więc Rosjanie tak chętnie poruszają się w półlegalności? Odpowiedź jest dość złożona, bo przede wszystkim spowodowane jest to samą naturą ich kraju. Dużo ludzi, ogromne tereny, sporo regionów prowincjonalnych o wyraźnie niższej zamożności obywateli w porównaniu z aglomeracjami, fajne warunki propagacyjne (setki do tysięcy kilometrów zasięgu), trochę mniej zaskwierczone elektrosmogiem częstotliwości, mniejszy tłok eterowy, brak większej ilości "radiowych chamów" dmuchających "grubymi Stefanami" na poziomie kilowatów oraz przede wszystkim konstrukcyjna i wręcz prymitywistyczna prostota sprzętu, bo na tak niskich częstotliwościach można budować nadajniki czy odbiorniki dosłownie byle jak i z byle czego, choćby ze złomu elektronicznego, czyli bez wydawania nawet jednej kopiejki. Rosyjska dusza żyje sobie względnie spokojnie w "izbuszkach", daczach czy "kwartirach" na terenach "padmaskowia" czy na słabo zaludnionych obszarach syberyjskich, gdzie życie płynie wolniej, spokojniej, ma się mnóstwo czasu na hobby, można sobie pomajsterkować, poszerzyć umiejętności i wiadomości szkolne, nawiązać jakieś tam hobbystyczne kontakty z osobami o podobnej sytuacji życiowej. Na trzech megahercach Rosjanie działają więc na luzie, bez spinania się, bez szpanowania, kupowania drogiego sprzętu, bo tu liczy się zwykła pasja, radość, pokój i spokój ducha, czyli cechy dość nietypowe w zachodnioeuropejskim ultrakapitalistycznym turbozeszmaceniu. Wszechświat już ma takie prawidła, że nie lubi pustki i pięknie sam się zagospodarowuje. Na nieco podobnej zasadzie działają nasi CB-radiowcy nadający w okolicach 27.555 MHz, czyli w nielegalnym u nas zakresie powyżej "oficjalnej czterdziestki" czy Hindusi szalejący między wioskami AM-owo w paśmie 6 ... 7 MHz lub Holendrzy "wariujący" na falach średnichNo i o Włochach też chyba nie muszę wspominać, gdyż nadają dosłownie wszędzie i wstydu swojemu rodakowi o nazwisku Marconi nic a nic nie przynoszą.

Oto przykładowe rozmowy przedstawicieli rosyjskiego pasma "chuligańskiego":

źródło: YO3HJV

Informację powyższą umieszczam bardziej jako ciekawostkę, ponieważ z perspektywy typowego Polaka naprawdę nie ma nadzwyczajnej potrzeby sięgać po rozwiązania nielegalne. Liczę jednak na to, że znajdą się radiokonstruktorzy-pasjonaci chcący choćby czysto edukacyjnie przetestować warunki propagacyjne, np. poprzez budowę prostego odbiornika (zapasowy mirrorek tutu) lub drobną przeróbkę starego złomowego radioodbiornika fabrycznego.

Oprócz 3 MHz "chuligaństwo", podobnie zresztą jak w przypadku Europy Zachodniej, "odbywa się" również na częstotliwościach zbliżonych do 1.6 MHz, gdzie przeważają już emisje rozsiewcze, czyli broadcastingowe, przejawiające się głównie w postaci nadawania muzyki, której właściwie i tak mało kto słucha.


widełor zapasior

dalsze materiały


(Marcin Perliński)

czwartek, 8 czerwca 2023

Szyfr Polibiusza, czyli jak zapuszkowani rewolucjoniści porozumiewali się w carskich więzieniach

Szyfr Polibiusza to obok wystukiwania alfabetem Morse'a oraz gestów literowych wykonywanych "kończynami górnymi" najpopularniejsza forma porozumiewania się przez ludzi zapuszkowanych w pierdlu, niewoli, stanie internowania, kwarantannie, izolacji koszarowej itd. itp. 

Jest to coś znane już od czasów starożytnych, przy czym szczyt masowej popularności osiągnęło w czasach rewolucyjnych, a później i gułagowych. 

Polibiuszem posługują się ludzie uwięzieni do dnia dzisiejszego.

System jest prosty jak budowa cepa i nie wymaga pamięciowego opanowania, o ile mamy pod ręką rozpiskę, którą można również wyskrobać na murze czy narysować patykiem w piachu,

Jeśli chcemy więc nadać literę T, to wystarczy wystukać choćby w kaloryfer czy ścianę cztery razy długo i cztery razy krótko. I nie muszą to być wcale sygnały akustyczne, bo można także puszczać zajączki lusterkiem, migać żarówką, przesłaniać świeczkę lub machać kawałkiem szmaty, a nawet dłońmi.

O takim sposobie porozumiewania dowiedziałem się dzisiaj zupełnie przypadkowo przeglądając jutubny kanał Wiktora Gonczarowa.


Proponuję dobrze to sobie zapamiętać, bo raczej nie każdy zna grypserową "gajówę", a patent Polibiusza szybko opanuje nawet słabo ogarnięty umysłowo przedstawiciel człowieka sapiącego podwójnie.

 

(Marcin Perliński)