Nie zamierzam wychwalać pod niebiosa, bo liniowość czy logarytmiczność oraz dobroć takiej konstrukcji może być mniej lub bardziej "koślawa", jednak biorąc pod uwagę, że pochodzi totoż z czasów pionierskich radiotechniki, a ludzie ówcześni nie mieli dostępu do zaawansowanych materiałów i narzędzi, należy oddać tej koncepcji pełny należyty szacunek:
źródło: Władysław Jankowski "Podręcznik radjoamatora" (Lwów 1928) |
źródło: Władysław Jankowski "Podręcznik radjoamatora" (Lwów 1928) |
Pierwsze, co mi przychodzi do głowy w momencie spoglądania na takie ustrojstwo, to próba "nadawczego" wykorzystania w ramach budowy najtańszej możliwej skrzynki antenowej (i to nawet całkiem sporej mocy, o ile zadbamy o odstępy izolacyjne). Przypominam wszelkim potencjalnym radiomaniakom, że przy wyższych mocach mamy także i wyższe napięcia wielkiej częstotliwości, które "mniej kopią czy zabijają", a bardziej "grzeją i smażą", bo powyżej stu kiloherców energia płynie nie "przez ciało na wskroś", a po jego powierzchni, co (zwłaszcza powyżej 50 woltów peak-peak) może powodować oparzenia (prądami w.cz.), martwicę, poczernienie i obrzęki tkanek. Większe moce to większa odpowiedzialność za siebie i za innych!!! Jeśli coś się wydarzy, to długo moczymy paluszka czy dłoń w zimnej wodzie, a kiedy paskudny stan nie ustąpi, udajemy się do lekarza modląc się do Pana Boga, żeby nie trafić na młodego smartfoniarza, który o prawdziwych "radiowych" małopowierzchniowych punktowych oparzeniach wielkiej częstotliwości wie tyle samo, co ja "ogarniam" na temat sekwencjonowania genomu Yeti.
Robiłem wstępne próby i póki co są dość obiecujące.
A na wypadek zdarzeń apokaliptycznych taka wiedza może okazać się bezcenna.
doczytaj także tutu
(Marcin Perliński)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz