środa, 11 września 2024

100 ton walnęło z nieba i pozamiatało kawał tajgi, czyli meteoryt Sikhote-Aliń (1947)

Wydarzyło się to daleko od Polski, bo na najbardziej wschodnim kontynentalnym krańcu Azji, "rzut beretem" od miejsca, gdzie Rosja poprzez wodę z północnymi rubieżami Japonii graniczyć raczy.

Ognista kula niczym drugie Słońce na niebie oraz dymiący warkocz z towarzyszącym hipersonicznym łoskotem to coś, co zobaczyli i usłyszeli mieszkańcy chutorów położonych w bardzo skąpo zaludnionych górach Sichote-Aliń, gdzie najwyższy szczyt "dobija" do około 2000 metrów nad poziomem morza.

źródło materiału

Była to początkowo bardzo spokojna zimowa niedziela, jednakże kiedy około w pół do jedenastej rano, dnia 2 lutego roku 1947, niebo rozbłysło w taki sposób, że część naocznych świadków oraz poinformowanych nieco później notabli w Moskwie była początkowo naprawdę niemal święcie przekonana, że "imperialistyczna gadzina" atomówką w ZSRR "przypierniczyć" się odważyła, bo to, co przebywający na miejscu ludzie ujrzeli, autentycznie bardzo taki atak przypominało.

Po uderzeniu nieznanego obiektu zapanowała niespotykana w tamtejszej przyrodzie grobowa cisza, bo umilkły ptaki i fala uderzeniowa z wściekłą energią gruchnęła w domy, rozbijając okna i rozsadzając piece. Udokumentowano na pewno przynajmniej jeden przypadek wyrwania żeliwnych drzwiczek z pieca i wydmuchania tlącego się żaru na podłogę. A kiedy ludziom się wydawało, że to już koniec ich kłopotów i niektórzy nawet zaczęli nieśmiało wychodzić na zewnątrz, to na okolicę zaczęły spadać setki ostrych odłamków, wbijających się w glebę, pnie drzew, ściany domów oraz przede wszystkim w dachy, z których pewna część uległa uszkodzeniu.

Dymna smuga na niebie, znacząca trajektorię upadku, utrzymywała się jeszcze do końca dnia.

Fotografii końcowej fazy lotu meteorytu nikt nie posiada, ale naocznym świadkiem zdarzenia był znany malarz radziecki, Piotr Iwanowicz Miedwiediew, nadal żyjący i mający aktualnie aż 103 lata (!!!), który uwiecznił to, co zobaczył, na stosownym obrazie, którego miniaturową reprodukcję w roku 1957 wydano także na specjalnym okolicznościowym znaczku pocztowym:

wydawca: Poczta ZSRR

Rząd ZSRR wysłał niebawem ekspedycję naukową pod kierownictwem Wasilija Grigoriewicza Fiesienkowa, której zlecono zbadanie zdemolowanego obszaru tajgi, gdzie połamane drzewa straszyły martwymi kikutami pni, których górne części wraz z koronami zostały po prostu ścięte. Obszar spustoszeń był niemały, gdyż przypominał rynnowatą elipsę o długości 12 oraz szerokości 4 kilometrów. Znaleziono wyraźne 122 kratery oraz liczne odłamki skalne o masie 27 ton, które po zbadaniu okazały się bryłami niemal czystego żelaza (największy fragment wyłowiony z błota ważył 1750 kg). Teraz już nie było wątpliwości, że to meteoryt żelazny, stutonowy kolos, który uderzając w ziemię rozpadł się na tysiące odłamków, które do dziś są przechowywane w wielu krajach, także i w Polsce.

Zjawisko w górach Sichote-Aliń pod wieloma względami przypominało ekstremalnie tajemniczy incydent tunguski z roku 1908 i kojarzy się obecnie nierzadko również i z tym, co spadło w roku 2013 w okolicach Czelabińska.

Zachęcam do udania się do Olsztyna i odwiedzenia tegoż otoż przybytku, czyli jedynego z czterech miejsc w Polsce, gdzie "zwykły" człowiek z ulicy może próbować obejrzeć fragment meteorytu alińskiego.


(Marcin Perliński)


zapasior-widełor

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz