W Dzierżoniowie „wykończyli" Napoleona
Zaśnieżonymi, wyboistymi drogami wracał z wyprawy na Moskwę cesarz Francuzów.
Zostawił za sobą wyniosłe kopuły Kremla, zgliszcza Moskwy, zdziesiątkowaną armię. Na trupy ludzkie i zwierzęce padał śnieg, siadały na nich kruki i wrony. Gościńcami obcej, nieprzyjaznej ziemi wlókł się gromady niedobitków, odzianych w strzępy kożuchów. Widma raczej, nie ludzie.
Cesarz wyprzedził ten żałosny pochód. Rozstawnymi końmi, raz saniami, raz powozem, dotarł do Warszawy. Zapowiedział tutaj, że wróci wkrótce z armią, która liczyć będzie, trzysta tysięcy żołnierzy.
W Tuileriach zjawił się rankiem osiemnastego grudnia. Czule powitał młodą małżonkę, lecz od razu pochylił się nad złoconą kolebką syna. Mały Napoleonek, nie wiedział o tym, że stał się powodem niebywałego zamieszania w Europie. Cesarski ojciec obdarzył go tytułem króla Rzymu. Było to jeszcze przed wyprawą na Moskwę.
Korsykanin patrzył teraz na swego następcę i jeszcze mocniej utwierdzał się w przekonaniu, że dziecię to przeznaczone jest do pełnej władzy nad Europą.
By ją dziecku zapewnić, należy teraz odbudować i blaskiem napełnić uszczerbioną pod Moskwą glorię, rozegrać na nowo źle przemyślaną partię.
Minęło niewiele miesięcy i nowa armia stała się faktem. Nie była wielka, bo zamiast przewidywanych trzystu tysięcy żołnierzy miała tylko sto osiemdziesiąt. Uboga też była w kawalerię, nie rozporządzała należytą ilością dział. Była jednak armią pod rozkazami Napoleona.
Wiosną 1813 r. rozpoczął się bohaterskiego eposu akt przedostatni. Cesarz Francuzów ponownie rozpoczął wojnę.
Najpierw była krwawa bitwa pod Lützen, a później uporczywe zapasy pod Budziszynem, wreszcie starcie pod Zgorzelcem. Zwycięstwo pozostało przy Francuzach.
Jednak siły przeciwnika wzmogły się tymczasem niebywale. Posłuszny przez tyle lat król pruski zbuntował się otwarcie i wyciągnął rękę do cara rosyjskiego. Do własnego narodu wystosował jeszcze w dniu 3 marca datowany we Wrocławiu manifest. Wzywał w nim do upartej walki z Francuzami.
Jednocześnie do schludnych miast brandenburskich, do omszałych wiekami grodów Dolnego Śląska poczęli napływać rosyjscy jegrzy i Kozacy.
Wśród tego wszystkiego motał pajęczą sieć dyplomacji Metternich, minister pogodzonej z Napoleonem Austrii. Ten pozorny przyjaciel był w istocie rzeczy najzawziętszym i najsprytniejszym jego wrogiem.
Zwycięstwa pod Lützen i Budziszynem kosztowały zbyt wiele krwi i dlatego Napoleon chętnie przyjął za pośrednictwem Metternicha kilkutygodniowy rozejm. Podpisano go w dniu 4 czerwca w wiosce Plaeswitz (obecnie Pielaszkowice w powiecie średzkim).
Napoleonowi potrzebny był oddech, lecz bardziej jeszcze potrzebny był on Metternichowi.
Wtedy na arenie dziejowej zjawiło się nie pozbawione uroku, prawie nie znane Europie miasto: Dzierżoniów.
Zaczęło się od tego, że z początkiem czerwca do Dzierżoniowa przeniósł swoją kwaterę Barclay de Tolly, głównodowodzący wojsk rosyjskich.
Nawiasem mówiąc, ten zniemczony Szkot w służbie Petersburga skompromitował się kunktatorstwem podczas najazdu Francuzów na Moskwę. Musiał nawet ustąpić na rzecz człowieka rdzennie rosyjskiego, starego Kutuzowa. Lecz był zręczniejszym niż Kutuzow dworakiem i znów odzyskał względy cara.
Na rynku dzierżoniowskim, na jego wąskich uliczkach zaroiło się od kapiących złotem i dzwoniących orderami mundurów. Na kwatery wyzyskano wszystkie możliwe pomieszczenia. W stajniach, ogrodach, na podwórkach rżały konie, szczękały czyszczone przez luzaków szable.
Taka okazja dla małego, niepozornego miasta zdarza się zazwyczaj tylko raz w historii i podobnej gali nie zobaczy Dzierżoniów pewnie nigdy.
W kilka dni później zawitał tu we własnej osobie samodzierżca Rosji, car Aleksander I. Dorywczo korzystał z apartamentów w jednym z domów położonych przy rynku, ale głównie gościł w zamku w Pieszycach, własności grafów zu Stolberg-Wernigerode. Carowi towarzyszył W. Ks. Konstanty, jego młodszy brat.
W rezydencji tychże grafów w Nowiźnie ulokował się król pruski Fryderyk Wilhelm III, a jego następca tronu był gościem barona von Schöpa, właściciela dóbr Dzierżoniów Stary (obecnie okolice dworca kolejowego Dzierżoniów Dolny).
Jednocześnie do miasta zjechali najwybitniejsi dyplomaci tych państw europejskich, dla których potęga Napoleona była przysłowiową „kością w gardle". Rosję reprezentował minister Nesselrode, Prusy — kanclerz von Hardenberg, Austrię — hrabia Stadion, a Anglię — lord Castlereagh.
Rozgrywka dyplomatyczna, do której niezwłocznie przystąpiono, nie była łatwa. Wrogiem numer jeden był dla wszystkich oczywiście Napoleon, lecz jednocześnie krzyżowały się sprzeczne interesy poszczególnych państw. Ani Rosja, ani Austria nie mogły dopuścić do zbytniego wzrostu Prus. Stanowiłoby to bowiem poważną groźbę głównie dla Austrii. Metternich polecił swemu przedstawicielowi drogo sprzedać ewentualną zdradę Napoleona.
W wyniku długich pertraktacji doszło ostatecznie do porozumienia.
W dniu 14 czerwca 1813 roku podpisano w Dzierżoniowie tajny układ między Prusami a Anglią.
W dniu 27 czerwca dogadały się ostatecznie i podpisały konwencję trzy mocarstwa kontynentalne: Rosja, Prusy, Austria. W konwencji ustalono warunki, jakie należy postawić Napoleonowi, a mianowicie likwidację Księstwa Warszawskiego (w interesie Rosji), wycofanie się Francji z Niemiec północnych (w interesie Prus), zwrot Illirii (w interesie Austrii).
W tym czasie zapadło wszakże postanowienie o znaczeniu bodajże decydującym: układ rosyjsko-angielski. Treścią układu były klauzule ścisłego współdziałania w ostatecznej likwidacji napoleońskiej awantury w Europie.
Najsilniejsze mocarstwo morskie świata podało rękę największemu mocarstwu kontynentalnemu. Trzeba sobie zdać sprawę, że ówczesna Anglia zdobyła sobie już wtedy pozycję bankiera gospodarki światowej, a Rosja rozporządzała największą ilością żołnierzy.
Mało znany zaułek wielkiego świata wszedł do historii jako miejsce, w którym przypieczętowane zostały losy Napoleona.
Ostateczny zawarty w Dzierżoniowie alians potwierdzony został wkrótce na zjeździe odbytym w Pradze i stanowił preludium do przyszłego Kongresu Wiedeńskiego.
O ile jednak o tym ostatnim uczą się dzieci w szkołach całego świata, o układach dzierżoniowskich wie tylko mała garść historyków.
Wojska rosyjskie stacjonowały jeszcze parę tygodni w Dzierżoniowie. Żołnierze byli zdemoralizowani przedłużającą się wojną, więc nie obyło się — jak to w takich wypadkach bywa — bez małych uchybień praworządności.
Ofiarą żołnierskich wybryków padały częstokroć nie tylko sakiewki zacnych mieszczan dzierżoniowskich, ale i cnota tutejszych niewiast, młodych i tych już nie pierwszej młodości, urodziwych, szpetnych i takich sobie.
źródło: Bolesław Zublewicz (red.) „Na Ziemi Dzierżoniowskiej“ , Wrocław 1962, str. 9 ... 12
digitalizacja: Marcin Perliński (2025)
Autorem powyższego tekstu jest najprawdopodobniej Pan Henryk Zymon Dębicki.
![]() |
fotografia: Stanisław Wasilewicz, miejsce publikacji zdjęcia: Henryk Kwiatkowski “Ziemia dzierżoniowska w dziejach Polski i Europy” (1986), str. 60; pastor Thomas Franz Tiede żył w latach 1762-1824 |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz